Hehetalia Oto Świat, Panie i Panowie, Panowie i Panie! |
|
| Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Wto Sie 30, 2016 10:24 pm | |
| Ameryka uśmiechnął się szeroko do Anglii. - Nie wątpię, że gdybyś chciał mi przedstawić pełną, zabrakłoby miejsca na papierze w brulionie dziewięćdziesięciokartkowym. Alfred nie uważał swojego podejścia za wadliwego. Skądże znowu. Po prostu nie musiał przesadnie myśleć o innych, gdy zajmował się innymi rzeczami. Zresztą nie uważał się za złego w relacjach interpersonalnych i polityce międzynarodowej. Radził sobie. Nawet dobrze. To, że Arthur nie chce tego przyznać, to jego sprawa. I ich stały element relacji. Mrugnął znacząco do Anglii. Też mówił to wszystko żartobliwym tonem. - Akurat w twojej chciał mi coś narzucać. I to bez powodu. – Ameryka wzruszył ramionami, ale parsknął śmiechem. – Choć masz rację, to zabawne, że akurat dotyczy to nas. Przekrzywił głowę. Odsunął pusty talerz i opróżnioną filiżankę. (Wolał kubki.) To nie było nic takiego. Cała ta sprawa nie miała angielskiego podłoża. Ameryka po prostu nie lubił być kontrolowany. Właśnie. (Najpewniej nawet w chwili pakowania się nie pomyślał, że mógł go też zirytować fakt, że właśnie chodziło o Anglię.) - To miło z jego strony – odparł Ameryka ironicznie. – Tak się o nas troszczy. Jeszcze pewnie ma już przygotowane garnitury na tę okazję. Tylko czeka… - Zmrużył oczy. – Trochę. – Wzruszył ramionami, nie ciągnąc tego tematu. Dopóki mu sprzyjał – tak, było dobrze. Choć Alfred czuł się zawsze trochę dziwnie pod czujnym wzrokiem tego grubego, starego mężczyzny. Sam nie rozumiał tego wrażenia, ale Churchill zachowywał się tak, jakby przy nim nawet personifikacje były dziećmi. Ta dziwna aura trochę męczyła Amerykę. Była zbyt… Brytyjska. Tak. Pokręcił głową i przesunął spojrzeniem po Anglii, odprowadzając go do zlewu wzrokiem. - Nie wiem o czym mówisz – powiedział tylko. Kłamał. Tematy zaczęły im się mieszać i przetykać. Ameryka nie zapomniał o Broadwayu, ale nie potrzebował zgody czy aprobaty Anglii. On już wiedział, że Anglia z nim pójdzie. Zdanie Anglii nie za bardzo się liczyło. Drgnął. - Och. Cisza. Ameryka poruszył się na krześle niespokojnie. Wstał i zaniósł do zlewu filiżankę, nadal nie do końca niepewny, czy chce coś powiedzieć. Czy może? Czy powinien? Dziwne uczucie. Co go obchodziło, co zachodzi u Anglii. - Nadal? – wyrwało mu się. Nie zmieszał się. Nie do końca. Po prostu znowu zrobił przerwę i wsunął filiżankę do zlewu pod strumień chłodnej wody. - Nie wiedziałem. Myślałem, że już wszystko w porządku. Tak powinno być, nie? Dostaliście przecież pomoc… - Zmarszczył brwi. To nie jego sprawa, powtórzył sobie w myślach. Odkrył, że bez filiżanki nie ma gdzie podziać rąk.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Sie 31, 2016 1:58 pm | |
| Spodziewał się niemal dokładnie takiej odpowiedzi. Różnica między tym, co powiedział sobie w myślach, a tym, co oświadczył Ameryka, polegała na tym, że nie spodziewał się stwierdzenia "bez powodu". Powód był jasny. Eisenhower uważał, że Wielka Brytania nie jest ani sojusznikiem godnym Ameryki ani kimś wartym specjalnych relacji. Anglia nie miał niczego, czego Ameryka mógłby chcieć, ale za to Ameryka miał za to wszystko, czego potrzebował Anglia. Sam to podkreślał, gdy nie miał tak dobrego humoru jak teraz. Choćby, gdy jeszcze całkiem niedawno wpadł tutaj, wściekły o próbę atomową przeprowadzoną bez jego wiedzy. Anglia poczuł chłodne rozbawienie, gdy przypomniał sobie tamten raz. Wtedy Ameryka jakoś nie miał problemu, żeby głośno stwierdzić, że Anglia jest dla niego bezużyteczny. Małe, biedne imperium. Upadły naród. Anglia tego nie zapomniał. — Zabawne – potwierdził tylko. Spojrzał na Amerykę, a następnie wstał od stołu, by zmyć zebrane w zlewie naczynia. Znów poczuł się dziwnie. Wiedział, że chwilę temu wszystko wydawało mu się jasne, oczywiste, niemal proste, ale teraz miał w głowie mętlik. Coś znikało, usuwało się w cień. Churchill choruje, pomyślał. Zrobiło mu się dziwnie zimno. Właśnie dlatego Anglia nie próbował rozumieć własnych uczuć. Czasem się pojawiały i nagle znikały. Bywały momenty, że nie należały do niego, gdy czuł dwie sprzeczne rzeczy jednocześnie. Kilka zmiennych wrażeń na temat tej samej osoby. Ale pod spodem zawsze było coś trwałego, jakiś rdzeń jego uczuć, o którym starał się pamiętać bez względu na wszystko. Patrzył jak resztki jedzenia spływają do kranu. Jednocześnie szorował patelnię. Pamiętał, że chwilę temu czuł do Ameryki coś ciepłego, ale teraz została w nim dziwna, ironiczna pustka. — Jesteś jeszcze młody, Ameryko – stwierdził z zastanowieniem. – I tym razem nie mówię tego, żeby cię obrazić. Po prostu przeszło mi przez myśl, że w twoim wieku miałem ciało kilkuletniego dziecka. Ale to były inne czasy. Ciebie tyczą się odmienny zasady niż mnie czy Europę. Skończył już myć. Zakręcił krany, ale nie odwrócił się do Ameryki. — Naprawdę myślałeś, że twoja pomoc od razu naprawi wszystko, co wydarzyło się tutaj przez ostatnie dwie wojny? Anglia mógł stworzyć wielkie imperium, ale wciąż był przy tym tylko Anglią: częścią niewielkiej wyspy, na której opierała się cała reszta. A ta wyspa była tutaj, kiedy Stary Kontynent płonął. — Uważasz, że skoro dogadujesz się lepiej z Japonią, to oznacza, że kiedykolwiek zapomni o tym, co mu zrobiłeś? – zadał kolejne pytanie; chłodne i rzeczowe. Ameryka mógł się chwalić, że jego sprawy układają się dobrze, ale Anglia uważał, że tak naprawdę mało jeszcze rozumie na temat swoich krajów. Dwieście lat – jak niewiele to jest, żeby poznać tych, którzy istnieją od tysiąca?
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Sie 31, 2016 2:11 pm | |
| Ameryka był skomplikowany, chociaż oczywiście sam o sobie tak nie myślał. Jego umysł składał się z dwóch mieszających się ze sobą w nierównych proporcjach myśli – kraju i człowieka. Oczywiście pewnie każde inne państwo miało podobny problem, ale Ameryka, przytłoczony tak szybko i nagle nową dawką władzy i możliwości, nie do końca radził sobie z uporządkowaniem własnych odczuć. Nie zawsze miał pewność kto i jak może mu się przydać. Czasami nadal rządziły nim ludzkie namiętności. Czasami potrafił być aż za chłodny i nieludzki. Nie zamierzał dać się wykorzystywać i nie mógł pozwolić by inni patrzyli na niego jak na dziecko z niebezpieczną zabawką. Chciał być krajem w pełnym tego słowa znaczeniu, ale przez to czasami odcinał się od tej drugiej strony, która była integralną częścią każdej personifikacji. Nie bez powodu, mimo wszystko, mieli ludzkie ciała. - Teraz wszystko dzieje się szybciej – zauważył Alfred, wzruszając ramionami. Coś zgrzytnęło w nim na myśl, że Anglia odczytuje jego myśli. Nie była to miła wizja, ale po sekundzie zrozumiał, jakie to głupie i nielogiczne. Przecież Anglia nie znał jego myśli, a sam pewnie często myślał o tym, co się dzieje. Zwłaszcza obecnie, gdy polityka światowa nie zajmowała każdej sekundy jego życia. Tak jak teraz miał Ameryka. - Myślę, że to nawet nie kwestia odmiennych zasad. Świat się zmienił, trzeba dojrzewać szybciej. Tak to jest. – Zastanowił się. – Ale to nie znaczy, że jesteśmy gorsi. – Dodał szybko. Za szybko. Jakby musiał się usprawiedliwiać. Czując ukłucie irytacji tym dziwnym odruchem, znowu zbył wszystko wzruszeniem ramion. Parsknął. - Minęło już prawie dziesięć lat. Skąd mam wiedzieć, ile podnosicie się na nogi…? – urwał. Zabrzmiał trochę zbyt… Zbyt. – To znaczy, nie robię wam wyrzutów. Po prostu myślałem… „…że poradzisz sobie lepiej.” Zawsze jednak widział Anglię jako silny kraj. To nowe światło nieprzyjemnie skręciło mu żołądek. - Myślałem, że zajmie wam to mniej czasu. Daliśmy wam dużo pieniędzy, nie? Powinno być lepiej. – Odepchnął się od blatu i wyminął Anglię. Czuł się dziwnie pod naporem jego spojrzenia, ale nie zamierzał tracić gruntu pod stopami. Nie przy Anglii. - Ale skoro nie jest, to może źle tym zarządzacie? Kolonie dużo cię kosztują. – Wzruszył ramionami. Odetchnął. Oparł się o parapet okna. – Oczywiście, że jest lepiej. I będzie. Zobaczysz. To nie jego wina, że rząd zmienił go w potwora i nie nasza, że musieliśmy zakończyć wszystko szybko. To by się ciągnęło, a oni by nie kapitulowali… Zginęłoby więcej ludzi. – Ameryka mówił teraz do swojego odbicia w szybie, ledwie zarysowanych i widocznych konturów. Za oknem niebo przecierało się. W świetle sinego świtu wszystko wydawało się dziwnie blade i wypłowiałe. – Nie może mi tego pamiętać na amen. Tak to jest z krajami. Jakbyśmy mieli pamiętać o wszystkim… - urwał. Parsknął cichym śmiechem. – Ale ty mi pamiętasz, co? Nigdy was w tym nie zrozumiem. To zacietrzewienie, zamiast zostawić to za sobą.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Sie 31, 2016 3:26 pm | |
| — Wcale nie musiałeś dorastać szybciej – wytknął mu Anglia. – Twój brat dał sobie czas, a nie powiesz, że to był gorszy wybór. Tylko ciebie zawsze rwie do przyszłości i jeszcze dziwisz się, kiedy inni mają więcej oleju w głowie. Anglia równie dobrze mógłby wypowiedzieć ostatnie zdanie do młodszej wersji siebie. Gdy był jeszcze małym krajem, został zmuszony, żeby szybko dorosnąć, ale później siła chyba trochę uderzyła mu do głowy. Wspominał ten okres jako najlepszy w swoim życiu. Zanim jego imperium rozwinęło się i zaczęło sprawiać trudności. Być może najlepszy okres w życiu Ameryki trwał właśnie teraz, a być może i to było w jego przypadku przyśpieszone i, ledwo poczuł uczucie, jakie daje potęga i władza, a już niedługo miał je zamienić na konieczność balansowania świata tak, by utrzymać go w jednym kawałku. Ale Anglia nie sądził, żeby Ameryka potrafił zrobić to sam. Jeśli naprawdę chce rządzić światem, będzie potrzebował pomocy. — Tak. To nie znaczy, że jesteś gorszy – zgodził się jednak. Spodziewał się jednak, że w głosie Stanów usłyszy irytację, niemal oburzenie na to, że nie każdy dorównuje mu kroku. Dokładnie tak, jak właśnie powiedział, Amerykę rwało do przodu i musiał czuć zawód za każdym razem, gdy coś szło nie po jego myśli. Ale czego on się spodziewał? — Czy do tej pory zawiodłem czyjekolwiek oczekiwania? – zapytał po prostu. – Nawet, jeśli jestem chory, to wciąż mam więcej siły od większości krajów na tym świecie. Powiedziałem ci już raz... nie umieram, Ameryko. Chwilowe kłopoty się zdarzają. – Choć w tym momencie przyszłość była zbyt zamglona, by mógł mieć pewność, to i tak brzmiał tak, jakby stwierdzał fakt. Parsknął, gdy po raz kolejny usłyszał o pieniądzach. Znów poczuł się, jakby Ameryka wtykał nos tam, gdzie nie powinien, choć tym razem wiedział, że to irracjonalne. Bo tym razem Alfred tylko stwierdził prawdę. Utrzymanie tak odległych kolonii kosztowało. Ale czy to oznaczało, że miał po prostu się poddać? Załamać ręce, usiąść i smarkać w chusteczkę? — Nie musisz mi się tłumaczyć. Przecież wiesz, co o tym myślę. Anglia od początku do końca mówił Ameryce, że pochwala to, co zrobił. Ale jak zwykle czuł znacznie więcej, niż mówił i określał swoje słowa znacznie słabszymi słowami niż należałoby użyć, gdyby zależało mu na prawdzie. Anglia był dumny, gdy o tym usłyszał. Z potęga, którą posiadł Ameryka, z przeraźliwej siły, która miała zmienić świat. Był dumny i zafascynowany i przerażony. I przez cały ten czas nigdy nie poczuł nawet cienia skruchy do wszystkich japońskich cywilów, którzy tam umarli. — Właśnie po takim podejściu widać, że jesteś młodym krajem. Japonia nie będzie ci tego pamiętał tak długo, jak będzie miał z tego korzyści. Ale nigdy nie będzie twoim przyjacielem. W końcu odwrócił się od zlewu i przeniósł silne, skupione spojrzenie na Amerykę. Uśmiechnął się z pewnym rozbawieniem, jakby rozczulała go naiwność Ameryki w pewnych kwestiach. — Myślisz, że cię nienawidzę, prawda?
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Czw Wrz 01, 2016 9:47 am | |
| - Olejem w głowie byłoby zostanie pod twoją pieczą, co? – Ameryka posłał Anglii rozbawiony uśmiech. Tak. Wcale nie zdziwiła go ta odpowiedź. Nie innej się spodziewał. Nawet nie był zły. Rozbawienie odbiło się w jego jasnych oczach, szeroki uśmiech miał w sobie tylko cień skrzywienia. - Niczego nie żałuję – dodał, rozkładając ręce. – I jak widzisz, na dobre mi to wyszło – uściślił, mrużąc oczy. Gdzie był teraz Kanada? Nowa Zelandia? Australia? A gdzie był on? Właśnie. Istniała między nimi przepaść i Ameryka nie wątpił, że jest spowodowana tym, że on miał odwagę zrobić duży krok. Przeskoczyć przeciwności i przeć naprzód, chociażby miało to oznaczać wyrwanie innym skrawków lądu, znajdujących się przecież na jego ziemiach. - Powiedziałbym nawet, że jestem lepszy. – Uśmiechnął się odrobinę drapieżnie, prezentując garnitur doskonale równych i białych zębów. – Ale nie będę taki. Za to ty… - Ameryka urwał głos. Pozwolił krótkotrwałej ciszy wsiąknąć w każdy zakamarek pomieszczenia, zanim podjął myśl. - Nie, pewnie masz rację. – Wzruszył ramionami. – Radzisz sobie lepiej niż oni wszyscy… - Tu skrzywił się nieznacznie. Żaden z krajów Europy nie umiał sobie poradzić. Frustrowało to Amerykę, który z natury nie należał do cierpliwych osób. – Ale twoje imperium ciągnie cię w dół. Skończ z nim. Co ci szkodzi? Oni i tak odejdą. – Wzruszył ramionami. – Zrobił to Indie, a za nim pójdą następni, nie? – zerknął na Anglię. – Daj im wolność. To brzmiało ckliwie, ale dobrze podsumowywało wizję wolności Ameryki. Nie była klasyczna i ciężko było w niej mówić o krystalicznie czystej wizji. Ameryka dotknął palcami chłodnej od poranku szyby, na której powstawały pierwsze zacieki z ogrzewającego się powoli powietrza. Opuszki palców delikatnie zwilżyła mu zimna woda. Parsknął. „Stare domy.” - Wiem? – Uniósł brwi. – Cóż… - urwał. – Nie musi być moim przyjacielem. Kraje raczej nie są przyjaciółmi. – Wzruszył ramionami, jakby nic go to nie obchodziło. Sam nie wiedział, czy faktycznie tak jest. Pamiętał, że kiedyś – chyba – mu zależało. Ale czy faktycznie tak było? Wystarczyło, że co innego poczują jego obywatele, a nagle wypełniała go od stóp do głów irracjonalna złość. Jakby nie należał sam do siebie. A jednak chciał zachować chociaż wycinek uczuć tak, by były tylko nim i nikim więcej. Czy dlatego uciekł więc od Eisenhowera i wpadł do Anglii? Czy uznał, że to pomiędzy nimi (złość, irytacja, cień nienawiśći?) jest jego prywatne i nie chce tego tracić na rzecz ludzi. Czy Anglia miał tak samo, czy był dla niego tolerancyjny tylko przez Churchilla? Odetchnął. Głupie myśli. - Ty jako ty? Tak. Nie mogę ręczyć za twoich ludzi. Albo cię irytuję. Nie trawisz mnie. Jesteś na mnie zły. Jestem przypomnieniem. Czymkolwiek. Ogólnie… Nie przepadasz za mną, ale Churchill naciska. – Ameryka wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę Arthura. – A nie? – Uśmiechnął się kpiąco.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Czw Wrz 01, 2016 5:11 pm | |
| — Jest już o wiele za późno, żeby to stwierdzić. – Ale wzrok Anglii mówił niemal dokładnie to samo, co on sam stwierdził chwilę wcześniej. Australia, Kanada i Nowa Zelandia. Oni nie musieli przeżywać wojen domowych ani brać udział w desperackiej grze z czasem, czy uda im się zbudować kraj, zanim zostaną zaatakowani. Nie musieli dochodzić do wszystkiego sami tak, jak Anglia kilkaset lat przed nimi, nie byli całkiem sami na świecie. Ameryka też nie musiał być. Wybrał taką drogę na własne życzenie i cóż, widać było, że nawet teraz jest z tego dumny. Tak jak wiele spraw dotyczących Ameryki, było to zachowanie jednocześnie skrajnie nieodpowiednie i godne podziwu. Nie każdy miał siłę, żeby wziąć los w swoje własne ręce bez względu na to, jak trudne mogłoby to być. Ale on zawsze tego chciał. I tak jak w wielu sprawach dotyczących jego i Ameryki, Anglia nie zamierzał mówić prawdy. — Nie przesadzaj w drugą stronę – dodał z rozbawieniem. – Nie jesteś pierwszym ani ostatnim krajem na tej planecie, któremu udało się do czegoś dojść, Ameryko. Anglia uważał, że trzeba być wyjątkowo słabym i pozbawionym jakichkolwiek talentów albo sprzyjających cech, by nie być choć raz kimś liczącym się na tym świecie. Nie starał się nawet spamiętać imion tych małych kraików, które pojawiały się na skrawku nudnej ziemi dzięki garstce ludzi. Pojawiały się równie szybko, co znikały, a kiedy któremuś udało się przetrwać, bywał naprawdę tym zdziwiony. — Ale ja? Przesunął po nim oczekującym spojrzeniem, unosząc leciutko brwi. Przez chwilę chciał powiedzieć Ameryce, że tego nie rozumie i, że jest zbyt naiwny. Potem zamierzał go zbyć chłodnym milczeniem, aż w końcu przyszło mu do głowy, że lepiej coś powiedzieć. Musiał wychodzić z własnej skorupy, jeśli chciał coś osiągnąć. Tak twierdził Churchill. Anglia objął się więc ramionami i odetchnął. — Nawet, jeśli miałoby do tego dojść – stwierdził takim tonem, jakby to nigdy nie miało wyjść poza teorię. – To nie zachowuj się, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem i mógłbym od jutra zostawić ich wszystkich samych sobie. To, że ty wolałeś nie mieć niczego niż być od kogoś zależnym nie oznacza, że inni sobie z tym poradzą. Oni na pewno nie – oświadczył. — Potrzebują imperium, Ameryko. Czy tego chcą czy nie. Kraje, o których mówili, nie miały własnych rządów, nie miały nawet odpowiednio wytyczonych granic. Mogły domagać się niepodległości, ale to świadczyło o ich głupocie – głupocie, którą Anglia doświadczył na własnej skórze już tyle razy, że mierzwiło go na samą myśl o tym, jak absurdalnie głupie są inne narody. Miałby dać wolność wszystkim ze swojego imperium? Dobrze. Ale to oznaczało brak rządu, brak pieniędzy, urwanie wszystkich inwestycji, na których oni zyskiwali, a on tylko tracił. Rozbudowywał swoje kolonie: tworzył tam domy, uniwersytety, kolej, stanowił ich prawo. Chronił swoich ludzi mieszkających na tamtych ziemiach. Nawet, gdyby miał się od tego wszystkiego odciąć, to musiałby zrobić to bardzo, ale to bardzo powoli. Ale kogo to obchodziło, skoro tłucz chciała swoją wspaniałą wolność? A gdy następnego dnia zabraknie im chleba, to ciekawe, na kogo spadnie oskarżycielski wzrok całego świata. Anglia czuł się zobowiązany do swoich kolonii i dlatego nie mógł puścić ich wolno tak długo, jak będzie w stanie. W tym celu był skłonny zapłacić każdą cenę. Nie widział innych możliwości. — Tak, nie możemy mieć przyjaciół – powiedział. – Chyba, że łączy nas coś wspólnego, mocniejszego nawet od religii. Anglia wiedział, że Ameryka chciałby mieć przyjaciół: każdy chciał. Narody miewały ludzkich przyjaciół, ale ci umierali, a kraj nie mógł być przyjacielem innego kraju bez obawy, że to się nagle skończy. Dziś interesy były wspólne, jutro nie. I Anglia chciał, żeby Ameryka dobrze pamiętał o tym, że z Japonią nic go nie łączy, ale z nim? Wielka Brytania i Stany Zjednoczone miały specjalne relacje, prawda? Uśmiechnął się, gdy Ameryka zdradził te oczywistości, które myślał. Ciekawe, czy kiedyś w końcu wyjdzie poza własne ograniczenia i zobaczy, jak wygląda prawda. Teraz jednak Anglia nie zaprzeczył, tylko patrzył na niego z zimnym rozbawieniem osoby, która wie coś więcej. — Gdybym wiedział, że nienawidzę cię aż tak bardzo, to ostatnio wylałbym na ciebie tamten wrzątek. Szkoda. Przypomnij mi o tym następnym razem, gdy będzie okazja, chłopcze, a, póki co... – zastanowił się. – Miałem powiedzieć, żebyś czuł się tutaj jak w domu, ale obawiam się, że lubię to mieszkanie. Więc czuj się jak gość. | |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pią Wrz 02, 2016 12:00 am | |
| Ameryka wzruszył ramionami. Nie potrzebował gdybania, cofania się w przeszłość i wzniosłych teorii. Jeśli w coś wierzył, uznawał to za niezachwiany pewnik. I nikt nie mógł zmienić jego opinii czy przekonać go, do poruszenia się chociażby o milimetr. Ameryka miał spore problemy ze zrozumieniem koncepcji złotego środku. Dla niego, najczęściej, złotym środkiem było to, co on sam proponował. - Oczywiście, że nie jestem. Ale z nowych krajów zrobiłem to jako jedyny i to tak szybko. A ze starych… Cóż. To dopiero czas pokaże, bo nie zamierzam szybko przeminąć. – Ameryka wyszczerzył się do Anglii. Zawsze, gdy tak robił, w jego mimice było coś drapieżnego, choć zupełnie niezależnego od niego. Jakby nawet jego miękkie, wciąż trochę dziecięce rysy musiały ugiąć się pod duszą kilkusetletniego bytu, które tylko na pokaz przybrało ludzkie ciało. - Więc wolisz zatrzymywać ich wbrew ich woli? Daj im zaryzykować, skoro tego chcą. Sądziłeś, że mi się uda? Powiedzie? – Uniósł pytająco brwi. – Powiedz prawdę, Anglio. A może przewidywałeś, że bez ciebie upadnę? – Alfred przekrzywił głowę. – To nic takiego. To normalne. Jestem w stanie to zrozumieć. Ameryka poruszył się lekko. Rozluźnił, czując, jak łapie własną pewność siebie. Odbiło się to w jego oczach, uśmiechu i gestach – znacznie bardziej swobodnych i wylewnych. - Potrzebują. Okej. Ale mówisz to, bo tak jest, czy dlatego, że chcesz, żeby tak było? Świat się zmienia, Anglio. Nawet ty nie możesz stać w bezruchu. Ameryka spojrzał na Arthura. Długo i przeciągle. Pokręcił powoli głową. - Nie mówię tego, wbrew pozorom, dlatego, że źle ci życzę i karzę wypuścić wszystko z rąk. Choć możesz tak sądzić. – Ameryka machnął niedbale ręką. Bo jeśli nawet tak… To co z tego? To nic takiego, prawda? Ameryka nie miał powodu, by o tym myśleć. (Tak było zawsze.) - Coś, czyli co? Czy kraje może łączyć coś takiego? To okropne, że dajemy się zniewolić odczuciom innych. Czasami musimy myśleć za siebie, prawda? – Ameryka zmrużył oczy i postukał znacząco czoło palcem. Alfred odszedł od szyby i niespokojnie (jak zawsze) przeszedł przez całe pomieszczenie – w jedną i drugą stronę. - Powstrzymałeś się. Sam to mówiłeś. – Ameryka wzruszył ramionami. – Ale cóż, zapamiętam, że następnym razem, nie zadrży ci ręka. To urocza ludzka słabość, skoro o tym mowa. Zawsze miło widzieć, że jest w tobie coś swojego, a nie tylko słowa i przekonania Churchilla. – Ameryka wrócił do okna. Oparł się o nie plecami. Oddech chłodu, bijącego od nieszczelnych ram omiótł mu twarz. – Nie zamierzam. Masz moje słowo. Musiałbyś najpierw cieszyć się z mojej wizyty, żeby było inaczej. – Ameryka bardzo dojrzale wystawił Anglii język.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pią Wrz 02, 2016 8:31 am | |
| Ja też nie zamierzam. Był młodszy od Francji i Japonii, ale w porównaniu do Ameryki mógł uchodzić za relikt z czasów rzymskich. I do niedawna też sądził, że jego imperium mogłoby nigdy nie przeminąć, a teraz – proszę. Teraz rozmawiali tak, jakby lada dzień miał wypuścić z rąk ostatnie kawałki skał. — Zobaczymy – powiedział tylko. Być może to, co wzniosło się szybciej od innych, pewnego dnia szybciej upadnie. Było wciąż za wcześnie, żeby o tym myśleć, bo, póki co, Anglia nawet nie był do końca przekonany, czy Ameryka zasługuje na miano hegemona w nowym świecie. Owszem, był potężny, ale czy na pewno sobie poradzi? Broń atomowa wszystko zmieniła, a dzisiaj wszyscy mogli ją mieć. Być może Ameryka nie będzie miał rządzić jakim światem. Oparł się o kuchenny blat, czując w kończynach nieprzyjemny ciężar zmęczenia. Nie okazywał tego jednak, gdy patrzył na Amerykę. Ostatnio Anglia w ogóle okazywał przy nim bardzo niewiele. Częściej go obserwował, wyraźnie myśląc o czymś, czego nie zamierzał powiedzieć na głos. Ale mimo to traktował go jak dorosłego. Nie podjąłby w ten sposób dyskusji na temat swoich kolonii z chłopcem. — Zawsze wydawało ci się, że imperium to sama zabawa i nasza okrutna przyjemność wobec reszty świata – stwierdził spokojnie. – Ale teraz, gdy planujesz stworzyć własne... i nie zaprzeczaj, nie jestem jednym z tych głupców, przy których musisz udawać... powinieneś sam wiedzieć, że to też obowiązki, problemy i zobowiązania wobec świata. – Otworzył usta. Zawahał się. Prawie powiedział, że wolność to tylko idea, ale zatrzymał się w samą porę. Przez chwilę zapomniał do kogo mówił. Obawiał się, co by się stało, gdyby to on wypowiedział przy Stanach Zjednoczonych słowo "wolność". Może w oczach Ameryki pojawiały się wtedy małe fajerwerki albo coś podobnego. Anglia zdecydowanie nie chciał sprawdzać. — Rzadko sądzę coś nad wyrost – skłamał. – Wiedziałem, że nie będzie ci łatwo. Zbuntowałeś się nie myśląc nawet o tym, że nie masz ani jednego statku do chronienia wybrzeży. Nie miałeś pojęcia o tym, co to znaczy być niezależnym krajem. A teraz masz jeszcze mniejsze pojęcie o tym, jak skomplikowana jest sytuacja w Afryce. Jeśli cała odpowiedzialność za to, co tam stanie się po moim potencjalnym nagłym odejściu spadłaby na ciebie, to mógłbym to zrobić z czystej ciekawości. Uśmiechnął się. Być może okazywał zbyt mały szacunek do tych kolonii przy kimś, ale nie sądził, by Ameryka wykorzystał to przeciwko jemu. Byli sojusznikami, a w tym przypadku Anglia czuł, chyba po raz pierwszy w życiu, że to słowo coś oznacza. A przynajmniej może oznaczać. Odpowiedział na długie spojrzenie Ameryki, po czym uśmiechnął się takim uśmiechem, który u Anglii był niemal powściągliwą wersją śmiechu. — Ameryko – powiedział po prostu. Zauważył, że Stany znów zaczął wyglądać na pewny siebie naród, a nie łobuza z filmu z Presleyem. Uznał to za zmianę na lepsze; nawet przyjemnie patrzyło się na kogoś takiego. — Zacznijmy od wspólnego języka – stwierdził. – To zawsze dobry początek. Anglosaskie kolonie różniły się od kolonii afrykańskich, indyjskich i jakichkolwiek innych. Były bardziej wyjątkowe, bardziej... Anglia nie chciał używać słowa "rodzina", ale czasem samo przychodziło mu do głowy. Te kolonie były bardziej jego rodziną niż rodzeństwo z wysp. Z wyjątkiem Ameryki. Ameryka był bardziej skomplikowanym przypadkiem, który żył w przeszłości znacznie bardziej, niż podejrzewał. Ciekawe, kiedy w końcu zauważy, że w pewnych kwestiach to on od dawna stoi w miejscu. Anglia był skłonny jeszcze to przeciągnąć i nie powiedzieć niczego. — W przeciwieństwie do Amerykanów Anglicy nie wyrzucają całego swojego wnętrza na zewnątrz – oświadczył z cieniem samozadowolenia w głosie. – To nie oznacza, że cieszę się z twojej wizyty, bo zrujnowanie mi planów na ten tydzień to okropny powód do radości. Ale nie wyrzucam cię.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pią Wrz 02, 2016 11:13 am | |
| Ameryka skrzywił się. - Nie jestem taki jak wy – poprawił Anglię, mrużąc oczy. Nie lubił zniżania go do poziomu dawnych potęg. Był inny, jego wizja świata diametralnie różniła się od wizji świata innych. Nawet jeśli był hegemonem, nie zabierał krajom wolności. Nie do końca. - Pozwalam nacjom być nacjami, państwom państwami i krajom krajami. A przecież o to im chodzi. Ameryka dawał im ułudę wolności, a wszystko czego chciał w zamian – nie było tego wiele. Prosty drobiazg. Wsparcie. Ameryka manipulował rządem, podsuwał na wysokie stanowiska ludzi, którzy całowali mu buty. Uważał, że ten system sprawdza się w Ameryce Łacińskiej. Za wolność nie wymagał dużo, prawda? Tylko pewności, że nie będzie sprzeczek. Wojen. Konfliktów. Dawał pokój, ale pokój musiał być osiągnięty jednomyślnością. - Mój system będzie lepszy, Anglio – stwierdził po prostu. Miał już Amerykę, miał część Azji, miał zachodnia Europę. W gardle ością stawał mu tylko Blok Wschodni. Jeszcze tylko oni. - Ale nie spadnie – uściślił Ameryka. – Bo to nie ja tam namieszałem. Zrobił krótką pauzę, jakby rozważając słowa Anglii. W rzeczywistości nie robił tego ani trochę. Nie do końca. Afryka była bagnem i kotłem. Biednym, słabym, na chwiejących się nogach. Przypominali Ameryce trochę Indian. Ludzi zawieszonych w historii. Gdyby to od niego zależało zrobiłby to samo – rezerwaty. Ale teraz chyba było już za późno. Chyba to już nie wystarczy. Cóż. To nie była jego wina. Ani nie jego problem. Wzruszył ramionami. (Sam miał niewiele lepsze podejście do tych nacji od Anglii. A może nawet miał gorsze.) - To znaczy? Z nas dwóch to nie ja zmieniłem akcent. – Ameryka wyszczerzył się z cieniem złośliwości do Anglii. Kwestia akcentu była bardzo zabawna – w jego opinii. Co nie zmieniało faktu, że nawykł już do tego nowego stylu mówienia Arthura, a stary akcent Anglii zatarł się w jego dziecięcej pamięci. - Jeszcze spróbujesz mi wmówić, że w środku… - Ameryka podszedł do Anglii i szturchnął go palcem w pierś. – Jesteś ciepłym, wrażliwym i kochającym mężczyzną. Boże, nie. Nie psuj mi swojego wyobrażenia. To tak jakbyś zabrał mi dzieciństwo. Ameryka roześmiał się gardłowo. (Nadal pamiętał tamten uśmiech.)
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 03, 2016 12:39 pm | |
| Ameryka nie umiał tego zrozumieć. Tej dziwnej ekscytacji, podniecenia, którym wręcz namacalnie przesiąknięte było powietrze. Alfred mógł nie być bezpośrednią częścią całego wydarzenia, a w domu Anglii – jak w twierdzy, był odseparowany od życia zwykłych, przeciętnych Anglików. Jednak nawet on odczuwał dziwny niepokój. Podniecenie? Które udzielało się od samego stąpania po angielskiej ziemi (dlatego ostatnimi dniami Alfred raczej nie wychodził z domu Arthura). Królowie kojarzyli mu się jednoznacznie. Z niczym dobrym. Po Jerzym III nie miał już z nimi do czynienia, a i wcześniej znał ich wyłącznie z opowieści Anglii, który potrafił rozwodzić się nad nimi godzinami. Anglia nie każdego z nich lubił, ale zawsze był lojalny. Ameryka nie do końca potrafił to zrozumieć. W jego kraju wszystko było zbyt płynne, zbyt zmienne, zbyt wiele potęg balansowało o władzę, by zdanie jednej istoty z koroną na głowie faktycznie było istotne. Jeśli prezydent się nie sprawdzał, wkraczało FBI. Jeśli FBI za bardzo się wychylało, do głosu dochodziło CIA. Dalej był kongres, gubernatorzy. Setki stopni, z których każdy miał prawo głosu. Dlatego, choć prezydent faktycznie rządził, to istniało wiele sił trzymających go w ryzach. Anglia miał tylko monarchów i parlament. I najwyraźniej tyle wystarczyło mu do szczęścia. Dla Alfreda było to coś w rodzaju abstrakcji. Zwłaszcza gdy o świcie obudził się tylko po to, by zobaczyć Anglię praktycznie przygotowanego do wyjścia, w odświętnym stroju, wyglądającym trochę jak papużka, która raz rocznie przystraja się w barwne piórka. W stroju, który wkładał na siebie Anglia było coś z nostalgii, ale Ameryka odegnał ją, zrzucając winę na senność, jaka wkradała się w jego umysł. Ziewnął przeciągle, stanął w progu, poprawił spodnie od piżamy. Sypiał bez góry. Podrapał się po karku. - Naprawdę zamierzasz tak iść? – spytał. A potem chyba wrócił spać. Nie pamiętał dobrze, ale biorąc pod uwagę, że jego wspomnienia zamazywały się – była to najprawdopodobniejsza opcja. Gdy wstał po raz drugi, Anglii już nie było. Dom był cichy, spokojny i szary. Skąpany w półmroku, gdy niebo znowu przykryły grube warstwy popielatych chmur. (Na wyspach było to częste zjawisko.) Ameryka ziewnął, przeciągnął się i zaczął dzień. Na ulicach dzielnicy, w której mieszkał Anglia, panowały pustki. Nie było nawet żywej duszy, a jedynie zza otwartych lub uchylonych okien dobiegały dźwięki puszczonego na głos radioodbiornika lub telewizora. Część ludzi zgromadziło się w pubie, gdzie właściciel podkręca właśnie czarne pudełko, próbując złapać lepszy sygnał. Gromada dzieci upchała się na parapecie jednego z domów, najwyraźniej ciasno stłoczona w salonie z telewizorem. Dla Ameryki była to kolejna abstrakcja. W Stanach większość domów miała już telewizory, a tutaj nadal były rarytasem. Ten dziwny widok dziwnie pogorszył mu humor. Coś przekręciło się w jego żołądku, a on sam zdecydował się wrócić do domu. Tam czekała na niego pustka i cisza, ale nie było w tym nic złego. Zawsze mógł włączyć telewizor Arthura, choć domyślał się, że dzisiaj emitowane będzie tylko jedno wydarzenie. Ciekawość walczyła w nim z dumą. Rozważał jednak zerknięcie na tę dziwną ceremonię, na którą Anglicy znaleźli fundusze, choć w ich kraju nadal nie było najlepiej. Trwał jeszcze w tym niezdecydowaniu, gdy nagle i bez ostrzeżenia drzwi do domu Anglii otworzyły się gwałtownie, z impetem, a za nimi wkroczył Anglia. Ameryka spojrzał na niego zaskoczony, zastygły w połowie drogi do salonu z filiżanką kawy w ręku. Otworzył i zamknął usta, ale nie zdążył nic powiedzieć. „Pakuj się” rzucił Anglia, a Ameryka odkrył (już w połowie pracy), że posłusznie spełnia jego rozkaz. W tonie Arthura było coś nieznoszącego sprzeciwu. Coś twardego i ostrego jak brzytwa, co sprawiało, że nie umiał się powstrzymać. Kroczył jak zombie na przekór własnej dumy. Przecież z zasady mógł się sprzeciwić, zapytać – chciał wiedzieć! A jednak zupełnie zapomniał tego zrobić. Już dawno nie widział takiego Anglii i pewnie to wytrąciło go z równowagi. Lodowaty mężczyzna przypominał górę lodową, która zakończyła życie Titanica. Z takimi ludźmi się nie walczyło. Nie w pierwszym odruchu. Mimo to Alfred poczuł irytację. Trochę spóźnioną, trochę irracjonalną, a jednak obecną, która mieszała się w jego sercu z jawną ciekawością. O co chodzi? Co się stało? Czemu Anglia nie jest na ceremonii? Takie myśli kołatały się w jego głowie, gdy schodził na dół z zapakowanym plecakiem (tym samym, z którym przyleciał tamtej nocy do Anglii), automatycznie otworzył drzwi do niewielkiego samochodu Anglii (brakowało mu kabrioletu) i usiadł sztywno. Zapomniał przez chwilę o pytaniu, patrząc na dziwnie sztywnego Anglię, który w swoim chłodzie i spokoju był bardziej przerażający, niż gdy Anglia wylał mu niechcący herbatę i stłukł filiżankę z pamiątkowego serwisu. Ameryka spojrzał na niego kątem oka. Wreszcie uznał, że dość tego. Był Ameryką, a nie Alfredem Jonesem. Anglia już dawno nie miał nad nim władzy. Czy coś. - Powiesz mi wreszcie, co do cholery jest grane? – spytał więc uprzejmie.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 03, 2016 4:17 pm | |
| Góry czy morze? Morze, oczywiście, że lepsze będzie morze, stwierdził od razu. W pierwszym odruchu pomyślał o Dover, choć nie było w tym mieście niczego, co by szczególnie lubił. Zawsze panoszyło się tam zbyt wielu Francuzów. Hastings, Eastbourne czy choćby nawet Portsmouth, żadne miasto na południowym wybrzeżu nie nadawało się do tego, co Anglia zamierzał zrobić. A zamierzał wsadzić sobie swój rząd równie głęboko w tyłek, jak Ameryka nosił swój. Mimowolnie jego myśli wróciły do momentu, w którym pojawił się na Downing Street 10 i zobaczył, premiera, któremu pani Churchill pomagała dopiąć marynarkę. Wintson popatrzył na niego zupełnie tak jakby Anglia był nieproszonym gościem, kimś niespodziewanym i zupełnie nie na miejscu. I tak właśnie było, choć nikt nie raczył poinformować mu tego wcześniej. — Myślałem, że to dla ciebie oczywiste – powiedział Churchill. — Sir – odpowiedział Anglia. Nie zmieniając wyrazu twarzy odpowiedział, że rozumie. Tak. Rozumie. Czy może już iść? Wiedział, że Churchill mu nie uwierzył, bo ten nie należał do osób, które cokolwiek by udawały. Westchnął głośno i zatrzymał Anglię w drzwiach. — I to nie tylko dzisiaj – stwierdził. – Będziemy musieli wdrożyć nowe środki ostrożności. Ale to później, niedługo. Oczywiście, odpowiedział Anglia. Zapytał, czy może już iść. Na myśl przyszedł mu Liverpool, ale nie chciałby nabrać znów tamtejszego akcentu, więc ostatecznie wybrał trasę w kierunku Kingston; zamierzał jechać i zatrzymać się tam, gdzie nikt nie spodziewałby się, że się zatrzyma. Zmusi Amerykę do nocowania w jakiejś małej wiosce, w której część domów wciąż jest pozbawiona kanalizacji i telewizji, a jedyny hotel będzie zamykał się o dwudziestej. Ta gwałtowna myśl sprawiła, że uśmiechnął się przelotnie w głębi duszy. Jego ciało było teraz fizycznie niezdolne do okazania jakiegokolwiek uczucia. Anglia odrzucił od siebie cień myśli o tym, że przereagowuje. Trzymał spokojnie dłonie na kierownicy, nie prowadził ani za wolno ani za szybko. Pasy miał zapięte, a sylwetkę wyprostowaną. Był spokojny. Radio miał wyłączone, a w głowie cały plan tego, co zrobi. Wszedł do domu, wydał Ameryce krótki rozkaz i wszedł do gabinetu na górę tylko po to, żeby napisać gospodyni krótki liścik, zabrać fałszywe dokumenty i klucze do paru mieszkań. Wrócił na dół, ściągnął z wieszaka codzienny płaszcz, wyjął parasolkę i wyszedł. Przez krótką chwilę czekał na chłopaka, by zamknąć zanim drzwi. Nie poświęcił mu przy tym ani jednego słowa, obrzucił go jedynie krótkim spojrzeniem, by przekonać się, czy wszystko jest na miejscu. Tak się wydawało, więc nie zawracał sobie niczym więcej głowy. Wrócił do samochodu, odpalił silnik i jeszcze raz sprawdził w głowie listę rzeczy, które zaplanował zabrać. Płaszcz, parasol, pieniądze i dokumenty, Stany Zjednoczone. Wszystko było na miejscu. Przekręcił klucze w stacyjce i wyjechał na ulicę, którą szybciej dojedzie do drogi wylotowej z Londynu do Cambridge. Gdy tylko z jego oczu zniknął rząd wiktoriańskich kamienic, poczuł, jak ogarnia go jeszcze większy spokój. Poprzednie opanowanie było niczym lód tak zimny, że parzy w dotyku; teraz stał się ciemny, grobowy i ostateczny. Samochód wydawał dźwięki typowe dla samochodów, a jedyną niedogodnością, jaką teraz czuł Anglia, była świadomość, że gdzieś, bardzo blisko stąd, odbywa się ceremonia koronowania królowej, której on nie zobaczy. Wszyscy widzieli. Każdy rozsądny człowiek znalazł gdzieś telewizor i oglądał pierwszą w historii audycję tego rodzaju. Czuł w swojej piersi miliony przejętych serc. Niech to szlag trafi, pomyślał. Jego spokój znów stał się lodowaty jak woda tuż pod taflą syberyjskiego jeziora podczas epoki lodowcowej. A cała ta skumulowana wściekłość Anglii objawiła się dziko, przerażająco: tym, że minimalnie mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Wystarczyłoby włączyć radio, żeby mógł przynajmniej coś usłyszeć. Obok swojego ucha Anglia usłyszał jakiś szum. Po chwili doszło do niego, że to Ameryka. Ach, tak. On. Ulice, którymi jechali, były praktycznie puste. Anglia milczał też jeszcze chwilę, nie śpiesząc się z odzywaniem się do Ameryki. Wydawał się samemu sobie odciętym od swojego własnego ciała, ale nie był pewny, gdzie w takim razie krąży. Pogrążał się po prostu w myślach. W końcu spojrzał na niego krótko: oczy pełne ciemnej, starej zieleni. — Dzieje się tyle, że obecnie nie jesteśmy tutaj mile widziani. To było pierwsze prawdziwe zdanie, jakie wypowiedział od dłuższego czasu. Posmakował brzmienia swoich własnych słów i uznał, że brzmią zbyt dramatycznie. Nie obchodziło go to. Wrócił spojrzeniem na drogę i znowu przez długo nic nie mówił. Nagle jednak zdał sobie sprawę, że poprzednia uwaga była szpilką, którą przekłuł balon swojego własnego milczenia. Odetchnął. — Uczestniczyłem w koronacjach królów, zanim wiedzieli dokładnie, czego są królami i kiedy Westminster było tylko błotnistym polem z paroma drzewami. A kiedy już powstało, zostałem tam zaciągnięty na pierwszą koronację przez uzurpatora. Od tamtego czasu też brałem udział we wszystkich, co jest oczywiste... Jestem ich krajem – wyjaśniał niebezpiecznie obojętnym tonem. – Ale tym razem, Ameryko? Tym razem okazało się, że nie mogę zobaczyć jak Elizabeth staje się moją królową, z powodu, cóż, sam zgadnij. Telewizji. Ponieważ to wszystko będzie nagrywane... już nie jestem tam odpowiednim gościem. Cisza była głośna od przekleństw, których Anglia nie wypowiadał. Odetchnął. — Cóż, Ameryko – podjął. – Do diabła z tym. Przekonajmy się, jak działa twój sposób z wymuszaniem urlopu. | |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 03, 2016 4:34 pm | |
| Ameryka milczał dobrą chwilę po słowach Anglii. Po pierwsze trochę z przekory, gdyż sam musiał trochę poczekać na jego odpowiedź. Przyglądał się teraz migającemu za oknem krajobrazowi suburbia, które przechodziło w porośnięte niską trawą płaskie łąki. Widok lasu u Anglii był rzadkością, zauważył Ameryka. Była to dziwna, samotna myśl, kompletnie niezwiązana z zaistniałym problemem. Alfred ściągnął brwi. - Mnie nigdy nie zapraszają na takie uroczystości – zauważył po prostu. Od niechcenia, choć nie do końca miał zamiar tak brzmieć. Nigdy nie myślał o tym jak o czymś szczególnym. Ze spotkania z nowym prezydentem zrobił coś jakby zwyczaj? Tradycję? Nie pozwalali mu na publiczne uściśnięcie dłoni, zawsze w zaciszu gabinetu, kameralne spotkanie. Ameryka do tego przywykł i obecnie nie znał innej opcji. Potrzebował więc chwili, by zrozumieć Anglię. Zwłaszcza, że nie był empatyczny i nie za bardzo umiał wczuwać się w emocje innych. Znał jednak Arthura dość dobrze, by widzieć te delikatne i ulotne sugestie wzburzenia, jak zaciśnięte, zbielałe palce, czy wyraz zacięcia, odbijający się gdzieś pod grubą warstwą lodowatego chłodu. Trochę jak na wojnie, pomyślał Ameryka. Pokręcił głową. Głupia myśl. - Nie chciałem powiedzieć, że to nic takiego. Po prostu… - Zmarszczył nos. – Nie wiem jak to jest. To było dla ciebie ważne? – spytał retorycznie. – Czasami takie rzeczy się zmienią i nie mamy na to wpływu. Znowu zrobił pauzę. Naprawdę nie był dobry w te rzeczy. Właściwie to był koszmarny i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Uśmiechnął się lekko. - Nie jestem najlepszy w pocieszaniu, więc tego nie zrobię, prawda, Anglio? – spytał, odwracając wreszcie twarz w stronę Arthura. – Ale pochwalam metody, które… Jak to mówiłeś? Są dziecinne? – Wyszczerzył się. Rozbawienie rozjaśniło błękit jego oczu. Złość i irytacja gdzieś wyparowała – na tę chwilę, bo Ameryka poczuł zew zabawnej przygody. Wolności i, cóż, było coś frapującego w oglądaniu Anglii wypinającego się na swój rząd. Coś ciekawego, nowego i nawet imponującego. Ameryka miał na końcu języka stwierdzenie, że szkoda, że Arthur nie zrobił tego wcześniej. Póki co jeszcze się z nim powstrzymał. - Kto by pomyślał. – Pokręcił głową z udawaną i przerysowaną dezaprobatą. – Arthur Kirkland, Anglia, dumny naród, ex-imperium… Więc… - Nie mógł się dłużej powstrzymywać. Znowu się wyszczerzył. – Gdzie jedziemy panie „och jestem taki dojrzały Ameryko”? – Alfred uniósł brwi.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 03, 2016 5:37 pm | |
| Anglia odwrócił wzrok od Ameryki, popatrzył na drogę, a następnie w lusterko samochodowe. Napotkał w odbiciu swoje własne spojrzenie wściekłe, brwi zmarszczone w wyrazie trwałego niezadowolenia i skrawek jasnego, wysokiego czoła. Znów upewnił się w przekonaniu, że to, co zrobił mu rząd zasługuje na odpowiedź z jego strony. Rząd był nieważny, bo Anglia sprzeciwiał mu się już wcześniej. To Churchill zasłużył na jego posłuszeństwo, ale i on chyba zapomniał o najważniejszej zasadzie. To on służył Anglii, a nie Anglia jemu. Królowie, rządy, premierzy, partie polityczne i ich przywódcy istnieli dla niego, a nie on dla nich. Poczuł się tego jeszcze pewniejszy, gdy usłyszał Amerykę i tę dziwną nutę w jego głosie. Anglia o tym nie wiedział. Oczywiście nie okazał zdziwienia, podobnie jak nie okazywał złości, satysfakcji, wściekłości ani tego, że jego pierś zaciskała się dziwnie, a serce biło niespokojnie. Adrenalina, ale nie tylko. Myślał, że Ameryka ma znacznie lżejsze i bardziej dowolne relacje z rządem niż inne narody: że pozwalano mu na więcej i mógł grać swoim ludziom na nosie w ten swój irytujący sposób. Ale to zabrzmiało bardziej, jakby był wyrzucony poza właściwy sobie obieg. Traktowany jak ich własność, a nie jak ich naród. Ta myśl wprawiła go w jeszcze większą wściekłość. — Źle robią – wydał wyrok. – Powinieneś być traktowany przez nich jak honorowy gość, nawet, jeśli stanowimy tajemnicę i nawet, jeśli nie chciałbyś brać ochoty we wszystkich tych tańcach godowych. – Nazwał sprawę wprost, co było kolejnym objawem jego furii. Kiedy Anglia znajdował się w takim stanie, nie znajdywał w sobie żadnej cierpliwości, która pozwalałaby mu na uprzejmość albo powściągliwość. Był wtedy właściwie tak samo szczery, jak w innych sytuacjach: po prostu nie starał się ubierać prawdy w piękne szaty. Jednocześnie jego myśli cały czas wracały do miejsca, w którym właśnie powinien się znajdować i do królowej, przy której powinien być. Mianują ją królową nieobecnego kraju. — Wiem, co chciałeś powiedzieć – dodał niecierpliwie. Znowu coś ukłuło go w sposobie, w jaki przemawiał do niego Ameryka. Przez chwilę nie miał mu nic do powiedzenia, albo może po prostu przeszkadzała mu ta wielka gula w gardle. Miał ochotę ją rozgryźć i wypluć na kogoś, kogo mógłby oskarżyć o tę farsę. Przychodził mu na myśl człowiek, który wynalazł telewizor albo osoba, która zdecydowała, że Anglia nie może się na jego ekranie pokazać. Bo czy to nie oznaczało, tak jak powiedział Churchill, że to był tylko początek długiej listy wydarzeń, z której został właśnie na zawsze wykluczony? — Dlaczego zawsze, gdy masz rację, to musi być okropne? Zrobił minę kogoś, komu wsunięto do ust gorzkie lekarstwo, ten pecyficzny kapryśny wyraz twarzy starego człowieka, który jednocześnie kojarzy się z dzieckiem. Coś zarozumiałego i zdystansowanego jednocześnie. To była pierwsza emocja, którą okazał od długiej chwili. — Wiesz, co ci zrobię, jeśli kiedyś zaczniesz mnie pocieszać – odparł Anglia. Wprawdzie zagroził już Ameryce kilkoma różnymi opcjami: od wyjścia z pokoju po egzorcyzmy. Ale wszystko zamykało się w tym prostym fakcie, że Anglia nie potrzebował pocieszenia. Od jakiś ośmiu albo dziewięciu wieków, od kiedy zdał sobie sprawę, że nikt nigdy nie będzie czuł do niego litości. Od tamtej pory potrafił zająć się sobą sam. Pomimo, że Ameryka stwierdził, że nie będzie go pocieszać, a Anglia pocieszenia nie potrzebował, to i tak usłyszał, że Stany próbuje jakoś poprawić mu humor. Spojrzał na niego i skrzywił się, jakby wetknięto mu do ust kolejną paskudną tabletkę. W Ameryce zawsze tkwił jakiś okropny urok, z którym Anglii ciężko było walczyć, ale jednocześnie Stany potrafił rozdrażnić nie gorzej od Francji: teraz poczuł, jak obie te rzeczy mieszają się naraz. Ten dzień miał wyglądać inaczej. Powinna być ceremonia w kościele, błysk złotej korony, chłód opactwa i bardzo bliski rytm tysięcy serc, później spotkanie z młodą królową. Z drugą Elżbietą, setki lat po tym, jak pierwsza oddała mu wszystko, co mogła oddać ze swoim życiem włącznie. Anglia miał znowu poczuć swoją wielkość, potęgę i ciągłość swojej własnej historii. Nieważne jak bardzo zmieniał się świat, on miał być tam, gdzie jego miejsce, gdzie zawsze do tej pory był. W centrum wydarzeń. A nie na drodze numer sześć. Odetchnął. — Jeszcze raz nazwiesz mnie ex-imperium i twój rząd będzie musiał rozkopać całą wyspę, żeby znaleźć twoje zwłoki, Ameryko. – Pauza. – Uznaj się za porwanego.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 03, 2016 5:57 pm | |
| Ameryka zawahał się. Nigdy nie był o to zły, jak potoczyły się jego losy. Owszem, nie lubił być bezsilny. Nie raz grał na nosie swojego rządu tylko po to, by to udowodnić. FBI nie mogła mu niczym zagrozić, chyba że zamknięciem, ale przy jego nadludzkiej sile to i tak nie brzmiało póki co realnie. CIA go potrzebowało do ich prywatnej rozgrywki. Prezydent… Ameryka wiedział, ile tak naprawdę ma władzy. Jego kaprysy nadal miały siłę, choć czasami były słabym echem. Dlatego właśnie chciał zachować część siebie, w którą nie ingerował rząd ani władza. Jego ludzkie odczucia, własne i prywatne – wobec Anglii na przykład. Francji pewnie też. I Niemiec. Japonii. I nawet nienawiść do Rosji. Jeśli kiedyś się pogodzą i uścisną sobie dłonie (Ameryka miał ochotę roześmiać się na tak dziwną i abstrakcyjną myśl), to i tak będzie go nienawidził. Bo może. Bo jest sobą, a nie tylko kukiełką. - To skomplikowane, ale dlatego robię to co chcę. Może wydawać ci się to dziecinne, ale po prostu przypominam im, że nadal mam coś do powiedzenia. – Ameryka uśmiechnął się lekko. Nie zawsze było to tak piękne, ale Alfred był zbyt upartym draniem, by dawać się stłamsić tłustym mężczyznom z wąsem. Irytacja Arthura nie bolała go tak bardzo. Rozumiał, że ma podstawy i nie jest skierowana w jego stronę. To mu wystarczyło. Skoro Anglia nie był zły na niego (co za odmiana), Ameryka rozluźnił się, rozsiadł wygodniej (o ile to było możliwe, to nadal nie był jego kabriolet) i odetchnął cicho. Parsknął też krótkim śmiechem. - Bo to ja. Pomyśl, że to coś tak stałego w świecie jak wartość przyciągania ziemskiego – podsunął. – Zejdziesz na zawał z niedowierzania…? – spytał uprzejmie i zerknął na Anglię. Udał zdumienie. - Och, tylko złamiesz nos? Liczyłem na coś bardziej zaskakującego, staruszku. – Ameryka wystawił Anglii język. – Zawsze tak pięknie uśmiechasz się na mój widok. Uważaj, kiedyś może ci tak zostać. Znowu się roześmiał. Miał dziwnie dobry humor. Czy jego nastrój wzrastał wprost proporcjonalnie do Anglii łamiącego zasady? To miałoby sens. Odchrząknął. - Czy to oznacza, że mam krzyczeć? Zawiązać sobie oczy? Wykonać ostatni telefon i zaproponować okup? Zażądaj kawy, hamburgerów i dobrego samochodu Anglio. Kabrioletu. Bo inaczej nasza ucieczka skończy się w połowie drogi do twojej tajnej bazy.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 03, 2016 8:58 pm | |
| Przejechał przez most, pod którym we mgle ginęła Tamiza. Niebo zasłaniał smog, a wokół wciąż nie było żywej duszy. Wszyscy siedzieli przed telewizorami, wśród znajomych, w specjalnych punktach, gdzie wystawiano odbiorniki. Tłumy ludzi doświadczających po raz pierwszy tak wielkiego wydarzenia jak koronacja królowej. Kosztem za to, że każdy mógł to zobaczyć było, że Anglia nie mógł tam być. I choć rozumiał, że to bardzo dobra cena, że czasy się zmieniają, trzeba iść do przodu bla bla bla, to wciąż odczuwał głęboką niesprawiedliwość sytuacji. Walczył o pozycję z całym światem. Czy teraz będzie musiał walczyć z własnymi ludźmi? I nie tylko on, a oni wszyscy. Nawet Ameryka. Anglia chciałby mu wypomnieć, że jest różnica pomiędzy głoszeniem prawdziwej woli narodu, a własnymi, ludzkimi kaprysami i, że Ameryka często nie zważa na tę różnicę, co jest nieprofesjonalne. Ale wtedy cień rozsądku przeszedł mu przez głowę, kopnął uśpione wyrzuty sumienia i tak Anglia stwierdził, że w sumie on też teraz pokazuje swoje kaprysy. To było w jakimś stopniu nieprofesjonalne i... bardzo dobrze. Bardzo dobrze, że to było nieprofesjonalne. Ameryka znów miał rację w ten okropny sposób, a Anglia postanowił pójść jego drogą, spróbować jego sposobów. — Nie masz wiele do stracenia. Gdy byłem w twoim wieku, spalili mnie za to na stosie – rzucił to na tyle poważnie, że trudno było stwierdzić, czy żartuje. Podobnie jak trudno było stwierdzić, czy jest blady, czy to tylko te dziwne brudne londyńskie światło. Po części wyglądał na zajętego drogą, po części był zajęty swoimi myślami, ale znajdywał też odrobinę uwagi, by poświęcić ją Ameryce. Później miał w ogóle nie pamiętać, gdzie jechał i w jaki sposób dobierał drogę. Wystarczyła mu niejasna świadomość, dokąd zmierza, a reszta nie różniła się zupełnie niczym od podróżowania po swoim własnym mieszkaniu. Nie trzeba się przecież zastanawiać, gdzie jest łazienka, a gdzie pokój, gdzie kanapa, a gdzie łóżko. — Więc całe szczęście, że tak rzadko masz rację – mruknął. Kompletnie nie przejmował się tym, co właśnie robi, ale nie potrafił oderwać myśli od tego, co go właśnie spotkało. To odrzucenie, konieczna zmiana, dowód na transformację świata w coś innego. Wszystko działo się szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej tak, jakby popsuła się maszyneria hamująca w pociągu. — Nie widzisz, jaki jestem zszokowany? – zapytał. Miał minę tak kamienną jakby ktoś opowiedział mu wyjątkowo nieudany kawał. Następnym razem nie odpowiedział, ale pozwolił Ameryce się śmiać. Rozważył wtedy, czy Stany bardziej go teraz irytuje czy pomaga w poprawieniu humoru, ale, szczerze mówiąc, nie wiedział i nie chciał się zastanawiać. Widział za to, że Ameryka popadł w świetny humor bez niczyjej pomocy, więc całą ta sytuacja i sprawa musiała być dla niego świetną zabawą. Gdy Anglia o tym pomyślał, to i jemu zaczęło się to wszystko wydawać niemal śmieszne. Powoli zaczynali zostawiać za sobą Londyn. Mijali bure, niegdyś bagniste tereny, na których jeszcze sto lat temu stały slumsy najuboższej części społeczeństwa. Niezmieniony ostał się jednak kościół z cmentarzem. Anglia zauważył przelotnie, że naprzeciwko niego budowano — To oznacza, że masz siedzieć cicho i nie zadawać głupich pytań – odparł. – A jeśli będziesz chciał, to możesz uciec, gdy będziemy mijali lotniska. Będę dawać ci znać. Nie miał nadziei na to, że Ameryka kiedykolwiek będzie cicho - bo jeśli to się zdarzy, to będzie to najprawdopodobniej martwy Ameryka, a to by rodziło problemy - ale zawsze warto było powiedzieć coś w tym stylu. — Poza tym niepotrzebny nam drugi dobry samochód – dodał. Anglia mógł mieć parę problemów, ale motoryzacja była działem, którym zawsze się szczycił. Nawet teraz przeżywała lepsze czasy, co cieszyło go o tyle, że zawsze lubił zmieniać samochody na nowsze i wciąż mógł sobie pozwolić na to, by zmieniać model co parę lat. Ten, którym jechali był jego zeszłorocznym nabytkiem; dwudrzwiowym kabrioletem barwy butelkowej zieleni. Niewielki i dość ciasnawy, ale jednocześnie pełen łagodnych krzywizn Austin Somerset nie był czymś, czego Anglia mógłby się powstydzić. Na dowód pogładził kierownicę łagodniejszym gestem tak, jakby głaskał kota. | |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 04, 2016 1:29 pm | |
| Ameryka zastanowił się nad słowami Anglii. Podrapał się po policzku, a jego spojrzenie uciekło na chwilę w bok, w stronę okna. Nie był typem podejmującym ponure tematy. Mógł zauważyć, że gdyby CIA miało taką możliwość, wsadziłoby mu kulkę pod żebra, FBI chętnie by go zamknęło w złotej klatce, a dla niektórych prezydentów mógłby po prostu nie istnieć… Ale nie przejmował się tym. Czy tego chcieli czy nie – potrzebowali go. Był narodem, a naród tłamszony nie był czymś rozsądnym. W końcu skoro ludzie oddziaływali na niego, może i on oddziaływał na ludzi? Nikt nie chciałby się o tym przekonać, gdy byłoby już za późno. Uśmiechnął się pewnie do własnych myśli. Jego optymizm i niezachwiana wiara w samego siebie sprawiała, że naprawdę niewiele robił sobie z ciężkich meandrów amerykańskiej polityki, pełnej naprawdę obrzydliwych gierek. - Przypomniało mi się Salem – rzucił tylko niezobowiązująco. Tak, że ciężko było przewidzieć, czy sugerował tym, że i on kiedyś miał przygody z ogniem. Albo czymś podobnym. - Och, ja tam uważam, że mam rację znacznie częściej niż myślisz – stwierdził lekko Ameryka. Właściwie pokusiłby się o stwierdzenie, że ma rację zawsze, ale litościwie nie dodał tego na głos. Rzucił tylko Anglii znaczące spojrzenie, żeby ten nie miał wątpliwości – ego Ameryki nie zmalało ani odrobinę przez ostatni czas. Widok za oknem ulegał tylko częściowej zmianie. Nadal było szaro, ponuro i mgliście. Angielsko. Wyższe zabudowanie miasta zostawało jednak za ich plecami, a nieśmiało zaczęły wychylać się skrawki burej zieleni, o wypłowiałej przez poranek barwie. - Och, chyba jednak nie uda mi się spektakularna ucieczka. Nie tym razem – stwierdził Ameryka, rozsiadając się wygodniej. Kompletnie zignorował wzmiankę o niezdawaniu pytań, za to podłożył sobie ręce pod głowę, oparł się wygodniej i, gdyby tylko mógł, pewnie na dokładkę wyłożyłby nogi na deskę rozdzielczą. Powstrzymał się jednak i odetchnął pełną piersią. W jego opinii dopiero teraz robiło się ciekawie i dał o tym znać Arthurowi szerokim uśmiechem. - Skoro tak mówisz – odparł lekko, z nutami rozbawienia wyraźnie słyszalnymi w jego głosie. – Ale za to możemy pomyśleć o tej kawie. Zdecydowanie ci się przyda. I, hmm, o czymś jeszcze. Zrobimy listę. Ach, żałuję, że nie zobaczę tego całego zamieszania, gdy odkryją, że przepadliśmy obaj. Pewnie powiedzą, że mam na ciebie zły wpływ, czy coś. W sumie, byłbym nawet z tego dumny. Gdybym to ja poruszył twoje skamieniałe, starcze ego. Ale cóż. Niestety jeszcze, najwyraźniej, trochę mi do tego brakuje. Ale tylko trochę.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 04, 2016 5:51 pm | |
| Chwilę po tym, jak Anglia wyjechał poza Londyn, doszło do niego, że koronacja właśnie musiała zmierzać ku końcowi, że Elżbieta jest teraz Elżbietą II i, że już właściwie po wszystkim. Nie zobaczył jej koronacji ani nie spotka królowej przez najbliższe parę dni, a gdy w końcu to zrobi, to w atmosferze nieposłuszeństwa. Przeprosi ją. To nie królowa okazała mu tak skrajny brak szacunku, ale ona będzie musiała za to zapłacić. Po raz pierwszy poczuł cień wyrzutów sumienia, który i tak nie zmieniłby już jego zdania. Zawsze powtarzał, że zasad albo nie łamało się wcale, albo łamało się wszystkie naraz. Mimo to zasępił się nad tym, jak okropna była ta sytuacja. Tradycje zostały naruszone, więc poczuł się, jakby jakaś wielka ciągłość w jego życiu została przerwana. Odetchnął głośno — Uważasz też, że nikt nie usłyszy jak fałszujesz pod prysznicem, jeśli tylko odkręcisz wodę do oporu – stwierdził, nie odrywając wzroku od drogi. W szybie widział swoje przeźroczyste odbicie, więc mógł stwierdzić, że żadna z jego ponurych myśli nadal nie wydostała się na zewnątrz. Zamiast tego przypomniały mu się odgłosy, które zdarzało mu się słyszeć ostatnimi dniami, gdy przypadkiem przechodził obok łazienki. Powstrzymał wpływający mu na twarz uśmiech, ale za to zerknął w bok z rozbawieniem. — No dobrze. Więc pamiętaj, że moje porwanie to moje zasady. Coś go tknęło, gdy Ameryka powiedział, że zostanie. Oczywiście, dla chłopaka to była idealna okazja, lubił przygody, bawiła go ta sytuacja, ale, z drugiej strony... Nie zrobiłby czegoś takiego wcześniej. Anglia był przekonany, że do niedawna Stany nie było nie chciałby go widzieć na oczy, był znudzony jego towarzystwem, ale też, po prostu, nie obchodził go człowiek, z którym urwał kontakty tak dawno temu. Czasy się zmieniają, pomyślał znów Anglia. Wcisnął pedał gazu i przyśpieszył, przekraczając tym samym ustawową prędkość na drodze. Zamilkł, przez chwilę słuchając tego, co mówił Ameryka i czując wiele rzeczy naraz: kołaczącą się w nim złość na rząd, urazę, wstyd i żal w kierunku królowej i lekką, dziwną radość, która pewnie wynikała z tego, że została właśnie koronowana. Zostawił za sobą stolicę, łamał swoje własne zasady, jak to robił w przeszłości i czuł przy tym, jakby świat walił mu się na głowę, a sprawy wymykały się z jego rąk. Uciekał od tego, buntował się, ale wiedział, że Ameryka siedzi obok niego. I, że Stany zrobił dokładnie to samo, co on, czerpiąc z tego cholernie dziecinną radość. Kiedy Anglia wygrał wojnę ośmioletnią, obiecał sobie, że od tego momentu będzie czerpał jak największą przyjemność z każdego dnia swojej egzystencji. Kiedy właściwie o tym zapomniał? Gdzieś musiał być moment, gdy tamten naiwny, ale potężny optymizm zamienił się w wielką sieć zobowiązań i praktycznego realizmu. Cóż, nieważne. Może nadszedł czas, żeby przypomnieć sobie coś z tamtego życia. — Twoi powiedzą, że to ja mam zły wpływ na ciebie, a moi nie przyznają się do błędu. Na razie do diabła z nimi, Ameryko. Smakował przez chwilę smak swoich słów, a później nagle parsknął. — Co to znaczy, trochę? Co miałbym zrobić, żebyś uznał mnie za poruszoną skamielinę? – zapytał rzeczowo niczym człowiek proszący o rachunek.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 04, 2016 8:34 pm | |
| Ameryka zerknął na Anglię. Najpierw z cieniem zaskoczenia, zaznaczonym przez delikatnie uniesione brwi. Potem z czymś na kształt zmieszania i wstydu…? O ile tak można było nazwać to, co zajaśniało w jego oczach. Potem, wreszcie gdy już w ułamkach sekund ogarnął siebie i sam fakt, że Anglia wiedział, odetchnął, uśmiechnął się i robiąc dobrą minę do złej gry stwierdził: - Nie wiedziałem, że tak pilnie wsłuchujesz się w moje recitale. I tylko róż na policzkach psuł nieco tę narzuconą, wyluzowaną pozę. Alfred roześmiał się na kolejne stwierdzenie o „porwaniu”. Brzmiało to tak abstrakcyjnie, zwłaszcza gdy mówił o tym Anglia, tak dziwnie i tak nie w charakterze (przynajmniej w amerykańskiej wizji Arthura), że aż ciężko nie było poddać się temu, nie zgodzić się z tym i po prostu nie iść z prądem rzeki, by zobaczyć co z tego wyjdzie. Do tej pory Alfred tworzył skrupulatnie we własnym umyśle wizję Anglii jako kogoś nudnego, zasadniczego. Konserwatystę bez krzty wyobraźni czy szaleństwa. Szarego i nijakiego jak sama Anglia. (Z okazjonalną dawką mżawki, która w wypadku Anglii przejawiała się w formie skrzywień twarzy.) A tak… Cóż. Został zaskoczony. I w sumie na to liczył, zrozumiał. Już od jakiegoś czasu czekał, aż Anglia zrobi coś… Może nawet nie impulsywnego ale innego. Tylko dlaczego wymagał tego właśnie od niego? Przez to ile kontaktów im narzucono? Czy przez coś innego? Ameryka nie miał głowy do takich rozważań. - Ktoś, kto posądza cię o zły wpływ chyba cię nie zna… Czy zna cię aż za dobrze? – Ameryka udał głos pełen suspensu, jakby grali w kolejnym odcinku tajemniczego kryminału. Potem zaś, żeby zepsuć konwencję, parsknął śmiechem. – Ale masz rację. Pieprzyć ich. – Jakby na potwierdzenie tych słów odsunął okno i wystawił wymownie za szybę środkowy palec, kierując go w stronę Londynu. Wyglądał przy tym na wielce uradowanego z tego gestu. - Zacząć się modnie ubierać. – Wystawił język Anglii. (W latach sześćdziesiątych pożałuje tych słów.)
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 04, 2016 9:40 pm | |
| — Wybacz, Ameryko, teraz już za późno na odwracanie kota ogonem – uśmiechnął się Anglia. Lubił recitale Ameryki. Poprawiały mu humor w jakiś dziwny sposób, więc miał cichą nadzieję, że Stany nie przestanie tego robić. Ale raczej nie przestanie. O ile Anglia go znał, to teraz będzie śpiewał dwa razy głośniej, żeby mieć pewność, że cały kraj (w jednej osobie) go słyszy. Ale nieważne, co by się stało, w takich momentach Anglia czuł, że zna Amerykę na wylot, a to z kolei ciągnęło za sobą wniosek, że przynajmniej pewne sprawy na świecie ostały się niezmienione. Rdzeń osobowości Ameryki i deszcz nad wyspami brytyjskimi. Właśnie zaczynało mżyć. — Och, Ameryko – dodał zdawkowo tonem, którego używał do zakomunikowania, że Ameryka, ogólnie rzecz biorąc, w dupie był i gówno widział. Bardzo rzadko dodawał cokolwiek od siebie, dając żyć mu w słodkiej niewiedzy na temat tego, jak naprawdę działa ten świat, jaka jest obecna cena mleka i prawdziwa natura Anglii. Podejrzewał, że to nie ma sensu. Nawet Stany nie mógł wierzyć, że na statkach piło się tylko herbatę w filiżankach z odświętnego kompletu, kraje podbijało się wyrachowaną uprzejmością i wyważonymi opiniami, a z usług portowych dziewek nie korzystało się nawet mając gwarancję, że nie umrze się na żadną z przenoszonych przez nie chorób. — Elegancja nigdy nie wyjdzie z mody – odparł. – Nie po to wynalazłem garnitury, żeby zawracać sobie głowę czymś, co za dziesięć lat zniknie. Ale proszę bardzo – dodał zaraz potem. – Pokażesz mi, co masz na myśli, ubiorę to, ale w zamian zrobisz coś dla mnie. Niekoniecznie obecnie, bo chyba nie masz niczego, czego od ciebie chcę. Zerknął na Amerykę, gdy ten obrócił się gwałtownie i pokazał niewybredny znak Londynowi. Cóż, uznał Anglia. Przynajmniej on jeden ma naprawdę szampański humor. Ale nie mógł zaprzeczyć, że on sam to poczuł. Jakąś ulgę, która chwilowo odegnała niepokój. — ...chyba, że masz przy sobie papierosy. Gdy usłyszał potwierdzenie, skinął głową i zaraz potem zjechał z głównej drogi w boczną, by po chwili zatrzymać się pośrodku pustego, ciemnozielonego pola. Niebo było zachmurzone, po koronach drzew widać było, że wieje silny wiatr, a szyby samochodu były zrazone setkami srebrzystych kropelek deszczu. Już nie mżyło.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 05, 2016 12:41 am | |
| Ameryka parsknął wymownie, co miało powiedzieć Anglii wszystko – że jego przytyki niczego nie zmienią. I tak, owszem, Alfred już planował śpiewać dwa razy głośniej i donośniej, nawet jeśli ma tym potłuc szyby w domu Anglii. Bo na tym polegała jego wolność. Czy coś. Zwłaszcza, jeśli Anglia próbował się z niej wyśmiać. Ameryka nie należał do osób wstydliwych czy zakompleksionych, więc nawet ze swoich wad umiał zrobić… Zadziwiające show. W pewnym sensie był to talent. (Dla innych zapewne przekleństwo.) - Tak, Anglio? – spytał Ameryka. Choć w rzeczywistości była to raczej forma odpowiedzi. Ton Alfreda, dla kontrastu z tonem Anglii, wybrzmiał raczej na pograniczu pobłażliwie okazanej połowicznej uwagi, umiarkowanego zainteresowania i braku wiary w jakiekolwiek argumenty przekonujące. Na tyle, na ile Ameryka poznał Anglię (a uważał, że zna go bardzo dobrze), Anglia miał przyjść na świat jako starzec. Bo ciężko było Alfredowi uwierzyć w inne wyjaśnienie jego wiecznej zgryźliwości. - To zaśniedziałość. Poza tym kroje garniturów też się zmieniają. Akcenty. Dodatki. A ty jesteś jakby eksponatem z dawnych czasów. Do muzeum cię można dać na wystawę – stwierdził lekko Alfred, szczerząc się bezczelnie do Anglii. – Ooo… - Oczy Ameryki błysnęły. Gdzieś w głębi jego duszy musiał odezwać się rozkwit hazardu, zapewniony przez nowopowstałe kasyno Binion’s Horseshoe, które zabiło mocniej w jego sercu. Usta Ameryki rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, oczy zmrużyły, gdy uważne spojrzenie omiotło Anglię. - Stoi. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć cię w podwiniętych spodniach. I jaskrawszych kolorach, jeśli chodzi o koszulkę, ach… I chcę zobaczyć, jak tańczysz w tym do Elvisa. – Ameryka roześmiał się głośno. Kompletnie nie myślał teraz o tym, że i on będzie musiał wywiązać się z umowy. Na to przyjdzie dopiero czas. - Zawsze i wszędzie, Anglio. Zawsze i wszędzie – odparł, mrużąc oczy. Zamknął okno, usiał wygodnie i z powrotem rozpostarł się na przednim siedzeniu jak król w swojej karocy. Tymczasem Anglia zdążył zjechać na pobocze i przejechać jeszcze kawałek dalej, polną dróżką, ubitą ziemią przechodzącą przez połacie brudnej zieleni, która szumiała cicho na wietrze. Mgła rozproszyła się pod naporem rzęsistych kropel, które teraz strząśnięte zostały z drzwi samochodu, gdy Ameryka zamaszystym i energicznym gestem, pozwolił sobie je otworzył. Już nie padało, gdy Alfred przemierzył pierwsze kroki po cichej, ponurej łące, nie robiąc sobie wiele z wilgoci i chłodu, osiadających mu na butach i kostkach. Przeciągnął się za to i rozpostarł ręce w górę. - Twój kraj, Anglio… - zaczął i urwał. Rozluźnił posturę, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej wymiętą paczkę papierosów. Wziął jednego z nich, po czym skierował otwarte opakowanie w stronę Arthura i zachęcająco skinął głową. - Twój kraj – podjął na nowo, spokojnie, jakby to nie wahanie przerwało jego wcześniejszą myśl. – Jest póki co strasznie jednostajny. Skoro już chcesz mnie porwać, to porwij mnie w rejony, gdzie pokażesz mi coś więcej. – Zrobił krótką pauzę. – Mam nadzieję, że nie zaczynasz żałować. To pierwszy krok w stronę powrotu, a tego nie chcemy.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 05, 2016 9:59 am | |
|
Anglia westchnął. Nie minęło nawet dziesięć lat od zakończenia wojny, więc nadążanie za modą wciąż nie było jego priorytetem. Niewiele ubrań, które nosił, powstały w latach pięćdziesiątych. Do tej pory nie zawracał sobie tym głowy, uważając, że zajmie się modą, gdy przyjdzie na to czas. Ale może i tutaj Ameryka miał trochę racji. Trzeba było pokazać światu, że za nim nadąża, zamiast uparcie stać w jednym miejscu. Eksponat z dawnych czasów. Czy wszyscy zaczynali myśleć o nim w ten sposób? Jego mina pozostała niewzruszona. Ja przynajmniej mam jakieś czasy, stwierdził, ale nawet w jego myślach zabrzmiało to żałośnie w sytuacji, w której jego własny rząd zabronił mu wzięcia udziału w czymś, co było dla niego ważniejsze od jakiejkolwiek rocznicy. — Jeśli będę miał ochotę, to zatańczę. Jeśli będzie warto zmarnować na to czas – stwierdził. – Bo to, o czym teraz mówisz, brzmi jak przyjęcie typowe dla hołoty w ubraniach typowych dla hołoty. Amerykańskiej hołoty, bo Anglia bardziej niż chętnie spędzał czas ze swoją brytyjską hołotą w pubach, na boiskach czy w klubach jazzowych. Nie był sztywny trupem. Po prostu Ameryka pochodził z kompletnie innego pokolenia. Pokolenia, dochodziło do Anglii powoli, które właśnie dochodziło do głosu. Myśl o tym sprawiła, że Anglia poczuł się obrzydzony i sfrustrowany. Skręcił w ulicę i wjechał gdzieś, w jakieś między-nigdzie, zatrzymując się dopiero, gdy droga zniknęła mu z oczu. Wtedy wysiadł pierwszy i o sekundę za późno przypomniał sobie, że nieutwardzona wiejska droga będzie o tej porze, cóż. Jego podeszwa prześlizgnęła się, a później zanurzyła w płytkiej, błotnistej kałuży. Zatrzasnął drzwi odrobinę mocniej niż zwykle i odetchnął pełną piersią. W końcu poczuł coś, czego w Londynie zwyczajnie nie było: gryzący powiew świeższego powietrza. Uniósł twarz, a resztki gnanej wiatrem mżawki zmoczyło jego skórę. Drobne, ostre jak igiełki kropelki deszczu osiadły mu na twarzy, na włosach, brwiach i na ramionach długiego, wełnianego płaszczu. Opadł się o samochód i zaczekał, aż Ameryka podsunie mu pod twarz paczkę z papierosami. Gdy po nie sięgnął, na powrót przypomniała mu się druga wojna. Miał wrażenie, że większość pierwszych lodów przełamywał ze Stanami przy dzielonych papierosach. Palili obaj i powoli, po pół kroku, dochodzili do cienia porozumienia. — Wyjechaliśmy z Londynu dwadzieścia minut temu, idioto. Kiedyś powiem ci to samo, jak będziemy w Teksasie. Dlaczego tutaj jest tak jednostajnie, Ameryko? Co za nudny kraj. Uśmiechnął się i zaczekał, aż Stany podpali mu papierosa. Albo poda zapalniczkę. Po pierwszej dawce nikotyny poczuł, że się odpręża. Rozluźnił napięte mięśnie i milczał przez chwilę. — Morze czy góry? – zapytał, zamiast odpowiedzieć.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 05, 2016 1:44 pm | |
| - Chcesz powiedzieć „dla normalnych ludzi” – uściślił spokojnie Ameryka. – Świat, nawet twój naród, nie składa się z samych ludzi w garniturach i frakach. Powiedziałbym nawet, że to znacząca mniejszość. Gdybym chciał, mógłbym, nie wiem… - Zastanowił się. – Palić kubańskie cygara, grać w ruletkę na diamentowym stole i eee… - Kolejna krótka pauza. – Nie wiem, grać w golfa. Ale to nudne, sztywne i ogólnie rzecz biorąc – koszmarnie idiotyczne. Dlatego lepiej potańczyć. Spodoba ci się to. Rozruszasz swoje stare kości. – Wyszczerzył się do Anglii. Bo, warto nadmienić, jeśli Ameryka mówił, że coś się stanie, to lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby to się stało. Alfred strasznie nie lubił, gdy coś szło po jego nie myśli i trochę nawykł do tego, że udaje mu się ziścić każdy, nawet najśmielszy plan. A zmuszenie Anglii do zatańczenia twistwa wydawało się ukoronowaniem tych ambicji. (Tak naprawdę twist stanie się modny dopiero w roku 1959, ale wybiegając nieco w przyszłość – Ameryka na pewno zmusi do niego Anglię.) Grunt mlaskał od ich stopami, rozmokły i rozmiękły. Ameryka nie przejmował się swoimi butami, które zapadały się w niego aż na wysokość podeszwy, a potem odrywały z głośnym cmoknięciem, by wykonać kolejny, lepki krok. Poprawił za to kurtkę, wytartą, skórzaną kurtkę lotniczą, której podbity kołnierz przyjemnie łaskotał zaczerwienione od rześkiego, deszczowego poranku policzki, a z jej kieszeni wyciągnął pomiętą paczkę papierosów. Po chwili dwie miarowe, cienkie stróżki szarego dymu zaczęły unosić się nad nimi, porywane przez wiatr. Ameryka odetchnął nikotyną, która podrapała jego gardło. Pobudziła też umysł nadal trochę senny i trochę ciężki bez kolejnej dawki niezawodnej kawy, którą Ameryka pił nałogowo. Hektolitrami. - Teksas jest… Jak przypuszczam wielkości Anglii. Albo nawet większy. To będzie zabawne. Zwłaszcza, że to tylko mój jeden stan. – Ameryka mrugnął do Anglii. – Ale wiesz co ci pokażę? Arizonę. Nie widziałeś Arizony. I Kolorado. Och, tak. Góry w Kolorado są najlepsze – stwierdził z przekonaniem. – No i Seattle. Odwiedziłeś mnie kiedyś na wschodnim wybrzeżu? A, no tak. Los Angeles i San Francisco. Ale teraz myślę bardziej o północy… - Ameryka urwał, by zaciągnąć się papierosem. – Jest wiele miejsc, Anglio, po których szczęka ci opadnie. Możesz mi wierzyć. – Zapewnił go z radosnym uśmiechem. Bo, powiedzmy sobie szczerze, kto by przejmował się Teksasem. W wolnej chwili Ameryka, jeśli przebywał w dowolnym innym stanie, sam się z niego śmiał. Zawahał się. - Morze – stwierdził. „Chcę zobaczyć miejsce, z którego kiedyś wypłynąłeś”, pomyślał dziwnie. To była głupia myśl. Taka nostalgiczna. Nie-amerykańska.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 05, 2016 5:07 pm | |
| — Normalni ludzie to jeszcze nie hołota. Miałem na myśli twoją klasę pracującą... – Bo swoją klasę pracującą Anglia lubił. W każdej części społeczności znajdywał zresztą wiele zalet, dzięki którym przyjemnie mu się przebywało w towarzystwie ludzi, ale był haczyk. Tak długo jak mówili o Brytyjczykach, wszystko było w porządku. Reszta świata, a już zwłaszcza biedniejsze warstwy amerykańskiej społeczności, jawiły się Anglii jako pewnego rodzaju chlew. — Myślisz, że bogacze robiliby te rzeczy, gdyby były sztywne i nudne? – parsknął zaraz potem. – Robią to, bo mogą pozwolić sobie na wyższą jakość rozrywki. Twoi ukochani normalni ludzie też graliby w golfa, gdyby mogli sobie na to pozwolić. I – tutaj urwał na sekundę – w krykieta, gdyby mieliby klasę. Bawiła go ta odruchowa niechęć Ameryki do wyższych klas społecznych. Stany miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że zawsze musiał faworyzować jakąś część społeczeństwa i nieco ignorować resztę. Od małego wolał towarzystwo służby od bardziej znamienitych ludzi, którzy przybywali nieraz z Anglią. Wolał też towarzystwo ptaków i bizonów od podręcznika do matematyki i prostackie ubrania od eleganckich. Tych cech Anglia nigdy w nim nie naprostował tak, jakby tego pragnął, a dziś, no proszę, dziś te amerykańskie cechy stawały się dominujące we współczesnym świecie. Szerokie dżinsy i jaskrawe kolory. Czapki baseballowe zastępowały kapelusze, wygoda przyzwoitość, a egoizm skromność. Kamery zaś najwyraźniej wypierały tradycję. Anglia zamyślił się nad tym, z - dosłownie - niewypowiedzianą wdzięcznością przyjmując dawkę nikotyny. Po paru pierwszych oddechach poczuł jak po jego ciele rozchodzi się nikłe wrażenie gorzkiego, tytoniowego spokoju. Palił oparty o maskę samochodu, wpatrując się w nieciekawy i raczej dobijający krajobraz. Błotnista i kamienista droga ciągnęła się w linii prostej jeszcze przez wielki kawał przestrzeni. Czasem w jej pobliżu zdarzało się rosnąć jakieś drzewo, ale każde znajdywało się tak daleko od siebie, jakby specjalnie odsuwały się jedno od drugiego, próbując zachować trochę prywatności. Dalej zaczynało się pole uprawne i jedna z wsi, które już w niedługim czasie czekało połknięcie przez stolicę. Strącił pył z papierosa na ziemię. Myślał i słuchał jednym uchem, aż w końcu uśmiechnął się pod nosem pod wpływ Ameryki. Dał dokończyć mu zdanie, choć z każdym momentem wydawał się odrobinę bardziej rozbawiony. — Tak, Ameryko – odchylił głowę i wypuścił z ust chmurkę nikotynowego dymu. – Opowiedz mi więcej o tym, jak imponującym olbrzymem jesteś. Anglia wiedział, że usłyszy "morze". Nieważne, że był cholerną wyspą i morze otaczało ich dokładnie z każdej strony. Obaj je woleli, ale swoim pytaniem sprawił, że teraz Ameryka uważał, że ma kontrolę nad wyborem miejsca do którego pojadą. A Ameryka lubił mieć kontrolę. Zamknął na sekundę oczy i pomyślał znów o królowej, potem o Churchillu, o zmieniających się czasach i o swoim dziecinnym, podpatrzonym od Ameryki, buncie. Nadal ani trochę nie żałował. Teraz niech już dzieje się, co ma się dziać. Ze Stanami nie będzie tak ciężko. — Dobrze. Będziesz mógł narzekać na widok plaż i wyliczać, dlaczego twoje są lepsze.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 05, 2016 7:27 pm | |
| - To dobrze. Ja mówiąc hołota, zazwyczaj myślę o twojej warstwie arystokracji. – Ameryka odpowiedział czarującym uśmiechem, wcale nie obrażony w imieniu własnego ludu. Jego ludzie też pewnie nie przejęliby się nadmiernie. Byli prości – w najgorszym wypadku chcieliby złamać Anglii nos, w najnormalniejszym po prostu by się śmiali, popijając gorzkie, tanie piwo. Zwłaszcza teraz, gdy żyło im się coraz lepiej, ciężko było poruszyć ich dumę. - Myślę, że tak – odparł spokojnie Ameryka. – Z samego przekonania, że coś jest lepsze. Na pewno niektórzy to lubią, ale wielu robi to bo „wypada”. – Wzruszył ramionami. – Nie umiem docenić tego poświęcenia. Ameryka nigdy nie rozumiał ludzi ograniczających własną wolność. Może dlatego, że sam istniał poza klasami społecznymi. Mógł być kim chciał. Wymuskanym elegancikiem z dobrego domu, albo młodym robotnikiem z Bronxu, zajadającym kanapki na szczycie metalowych konstrukcji przyszłego wieżowca. Alfred korzystał z tych przywilejów. W swoim życiu był już wieloma osobami. Raz nawet zagrał w filmie, choć jego rolki spłonęły w wypadku (ups). Ameryka zachował jedną dla siebie i teraz, czasami, przyglądał się dziełu początkującego reżysera, które było koszmarne, ale miało swój urok. Edward Woods na szczęście nie należał do osób, które poddają się mimo niepowodzeń, a jego koszmarne filmy Ameryka z przyjemnością oglądał nawet dziś. Na chwilę zapadła cisza i obaj palili w spokoju. Ameryka nieśpiesznie (tym razem), chociaż nie delektował się nikotyną, strzepywał pyłek raz po raz, udeptując go w błotnistą ścieżkę. Choć deszcz ustał, nie wyglądało na to, by miało się przejaśnić. W opinii Ameryki taka była po prostu Anglia. Zawsze taka była. - Cóż mogę poradzić – stwierdził, wdeptując niedopałek w błoto i poprawiając poły starej kurtki. – Taki już ze mnie wspaniały gigant. Ale nie musisz mi zazdrościć. Twój wzrost mieści się jeszcze w granicach przeciętnej. – Ameryka wyszczerzył się łobuzersko do Anglii. Nie myślał teraz aż tak o swoich ziemiach jak pewnie powinien. Alfred jednak za bardzo żył w chwili, by zastanawiać się nad pozostawionymi politykami, życiem czy domem. Potem będzie mierzył się z konsekwencjami, ale teraz? Nie, zdecydowanie nie teraz. Właściwie jedyną rzeczą… Osobą, która faktycznie prowokowała go do myślenia o przeszłości był Anglia. Ha, wszystko wina tego staruszka. - Oczywiście. Ale skoro już z góry wiemy, że moje plaże są lepsze, może nie będzie tak źle? Nie będę miał wysokich oczekiwań. – Ameryka roześmiał się perliście.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 05, 2016 9:17 pm | |
| Anglia wzruszył ramionami. Niektóre opinie Ameryki były tak głupie, że próba kłócenia się z nimi sprawiłaby mu fizyczny ból. — Niecały cal różnicy. Albo ty wyrosłeś za niski, albo ja jestem wysoki. Rosja jest wyższy od nas obu – zauważył mimochodem, jakby miało to cokolwiek oznaczać. Wiedział, że wspomnienie Związku Radzieckiego ostatnimi czasy denerwuje Amerykę. Ale czy to oznaczało, że będzie ostrożny i grzeczny w tej kwestii? Może byłby, gdyby Stany nie próbował deptać mu pięt przez większość czasu. Teraz obrócił papierosa między palcami i spojrzał w niebo. Miało kolor papierosowego dymu i zdawało się wisieć się nisko, jakby świat naprawdę się kurczył. Wiatr gnał chmury w stronę Londynu. — Dobrze – stwierdził grobowo. – Wysokie oczekiwania powodują problemy. Skoro nie masz oczekiwań, to trzymam cię za słowo. Nie zaprzeczył, nie potwierdził. Wyglądało na to, jakby w jednej chwili stracił ochotę na płomienne dyskusje i bronienia swoich racji, a może nawet na całą rozmowę. Wiatr, zimny, wiejący z północy, porywał ze sobą stróżki papierosowego dymu, a Anglia stał tak, zamyślony, zmarznięty i oderwany od rzeczywistości. To była jedna z tych rzadkich chwil, kiedy wyglądał, jakby obecność Ameryki naprawdę nie robiła mu różnicy. Potrzebował chwili dla siebie. Musiał podjąć decyzję, wiedzieć, jaką strategię obrać wobec przyszłości. Do dzisiejszego dnia był chyba zbyt zapracowany, żeby to widzieć, ale teraz wiedział, że potrzebuje tego. Musi być pewien, kim chce się teraz stać. Poza tym, już w inny sposób, Anglia był pewien swoich plaż. Brytyjskie wybrzeża były długie i różnorodne. Wiele kamienistych plaż obmywała zimna woda, ale równie wiele złociła się od ciepłego piasku i pasm grzanych słońcem traw. Znał plaże odcinane od świata podczas przypływów, plaże ukryte gdzieś pomiędzy klifami, odsłaniające podczas odpływów wraki statków. Znał plaże na małych zielonych wyspach, przepełnione plaże pełne pensjonatów i rodzin z dziećmi, miejskie plaże i krótkie, jakby zaginione gdzieś odcinki. Być może nie był Ameryką, Seszelami ani żadnym innym rajem, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że na swojej wyspie ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia. Z wyjątkiem tego wszystkiego, co musiał importować i co zawsze dostarczały mu kolonie. No. Właściwie to chętnie oddałby kilkadziesiąt swoich plaż, żeby w zamian dostać coś innego niż duże ilości owiec i kryzys. Nie sądził jednak, żeby Ameryka kiedykolwiek docenił coś, co nie jest olbrzymie, przepełnione bezguściem i, w jakiś sposób, wyjątkowe na skalę światową. Prosta radość ze zjedzenia smażonej ryby z frytkami na trzykilometrowej kamienistej plaży w umiarkowanie ciepły dzień była mu obca. Wypalił papieros do końca i dopiero wtedy go wyrzucił. Nie nawykł do ponownego marnowania towarów. — W końcu to nie jest wycieczka krajoznawcza dla ciebie. Chcesz poznać tę ziemię, zostań turystą – uśmiechnął się lekko, dość dziwnie, a później odwrócił się i wsiadł z powrotem do samochodu.
| |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. | |
| |
| | | | Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|