Hehetalia Oto Świat, Panie i Panowie, Panowie i Panie! |
|
| Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 10, 2016 8:58 pm | |
| Anglia pokazał mu miasteczka skryte pomiędzy łagodnymi wzgórzami, kamienne kościoły, do których prowadziły rzymskie drogi, mola i promenady, plaże pełne gładkich kamyczków i takie ukryte wśród ostrych, wysokich klifów. Mijali miasta pełne przeszłości z rzędami gregoriańskich kamieniczek i dumnych pomników, z przedmieściami zawierającymi nieskończone pola identycznych wiktoriańskich domków wybudowanych jeszcze całkiem niedawno dla pracowników fabryk. Gdy zatrzymywali się wieczorami, najczęściej mieli dla siebie całe pustawe ulice, ale za to niewiele opcji znalezienia noclegu. Wyspa sprawiała wrażenie przepełnienia ludźmi, którzy wypełniają swoje obowiązki i zaraz potem szybko idą spać, choć wrażenie to zwykle rozwiewało się, gdy znajdywali jakiś miejscowy pub. A Anglia odnajdywał je bezbłędnie, choć w innych przypadkach zdarzyło mu się mylić drogę ("Kiedy ostatni raz tędy przejeżdżałem, nie było tu lasu", powiedział z zakłopotaniem. Potem znalazł jednak ukryte w chaszczach ruiny rzymskiej willi i wykorzystał tę okazję, żeby opowiedzieć Ameryce historię o duchach). Anglia miał również w sobie coś takiego, że już po momencie tłumy miejscowych spotkanych przy piwie traktowało go jak miejscowego, a on zachowywał się wtedy jak jeden z nich. Wczuwał się w swoją rolę na tyle mocno, że parę razy zapomniał o Ameryce, a parę razy częściej potrzebował kilku godzin, by wyzbyć się miejscowego akcentu. Podczas całej ich dziesięciodniowej podróży trudno było usłyszeć rozmowy częstsze niż te na temat rodziny królewskiej. Koronacja królowej Elżbiety, którą nadawała na żywo BBC, przyćmiła nawet chwilowo narzekanie na pogodę. Anglia słuchał tych rozmów w milczeniu, spijając piankę z przeważnie ciepłego piwa, a później zagadywał Amerykę o jakieś inne tematy. I tak wpadli w jakiś rodzaj rutyny, że, choć każdego widzieli dziesiątki nowych rzeczy, to zawsze wieczorem bywali w jakimś pubie, dowiadywali się, gdzie znajdą najlepszy nocleg, a rankiem jedli tam śniadanie. Gdy wyjeżdżali, nocna mgła czasem nie zdążyła jeszcze usunąć się z wąskich, nieprzygotowanych do wynalezienia samochodów uliczek. Przez zielone pola ciągnęły się szlagi pociągów, z kominów wieczorami wylatywał dym, ogrodzone niskimi kamiennymi murkami parki, cmentarze i placyki grzecznie wciągały brzuchy i starały się nie zajmować zbyt wiele miejsca. Odwiedzali księgarnie, obowiązkowo herbaciarnie, sklepy albo targi, jeśli w sklepach nie znaleźli tego co potrzebowali i, dwa razy, mieszkania w miastach, w których Anglia zawsze trzymał zapasowe ubrania i pieniądze. Wiedział, że gdzieś pomiędzy tymi domkami z czerwonych cegieł, chmarami gołębim przestraszonych niedzielnymi dzwonami, pomiędzy zachmurzonym niebem i polami, dużymi miastami, górami i plażami, kryje się odpowiedź na pytania, których nie potrafił nawet zadać. Im dłużej jeździli, tym bardziej czuł, kim jest, ale tym mniej wiedział, kim chciałby być. Jednak jego myśli, które od dawna były zawiłe i chaotyczne, zdawały się być coraz prostsze i krótsze. Przynajmniej w niektórych sprawach. Tego poranka zjedli mleczne śniadanie w jadłodajni i dali się złapać niespodziewanej, ale bardzo krótkiej i intensywnej ulewie. Później Anglia zabrał Amerykę na umówione wcześniej lotnisko. Po krótkim zamieszaniu (Stany nie miał biletu, ale wystarczyło kilka rozmów, jeden telefon i znalazło się dla niego darmowe miejsce w pierwszej klasie) obaj przeszli do hali odlotów. Anglia popatrzył niechętnie na odpychające plastikowe krzesła, rozejrzał się, a później odszedł oprzeć się o pokrytą żółtawymi kafelkami ścianę. Gdy dołączył do niego Ameryka, Anglia skinął lekko głową i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Tym razem to on podzielił się nimi ze Stanami, a później wyciągnął zapalniczkę, żeby pomóc mu zapalić. Zrobił to wszystko bez słowa. Również w milczeniu zaciągnął się tytoniem i wydmuchał konkretną stróżkę popielatego dymu. Od jakiegoś czasu sprawiał wrażenie kogoś, kto już pożegnał Amerykę i dawno temu wysłał go z powrotem do jego kraju. Nie przestał wyglądać na chorego, ale zdeterminowanego, nosił garnitur, pachniał i patrzył tak jak zwykle. Inteligentnie, badawczo, z pewną tajemnicą, którą stanowiło to, co tak naprawdę chodzi mu po głowie. Zaciągnął się znowu. — No dobrze. Miejmy tę wymianę zdań z głowy – oświadczył spokojnie. – Opowiedz mi o tym, jak bardzo się zawiodłeś i jak śmiertelnie wynudziłeś.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sob Wrz 10, 2016 10:48 pm | |
| To była dziwna wyprawa, choć gdyby Ameryka miał dokładnie wyjaśnić dlaczego – miałby z tym problem. Było coś niezrozumiałego w sposobie, jaki całość rozegrała się na jego oczach. Wszystko minęło zdecydowanie zbyt szybko jak na jego gust i zanim się obejrzał – stali już na płycie lotnika, popalając djarumy, których goździkowa nuta drażniła jego podniebienie. Ameryka zaciągnął się i odetchnął siwym dymem, którego chmurka zawisła nad nimi, by rozwiać się w następnej chwili. Zbliżała się zmiana frontu, mgłę z rozległych dolin i łąk wypłoszyła groźba deszczu. Tutaj, nadal w pewnym oddaleniu od miasta, mniej już dało się czuć tak subtelne zmiany, gdy naturę wypierała rozbudowująca się cywilizacja. Ameryka zmarszczył nos. Wspomnienia ostatnich kilku dni znowu wepchały się nieproszone do jego głowy. To, jak zabawnie potrafił brzmieć Anglia. Jak wiele akcentów przewinęło się przez jego język. Jak uśmiechał się, bawił i śpiewał. Ameryka mimowolnie zauważył, że Arthur miał ładny głos. Zaskoczyło go to. Już prawie o nim nie pamiętał. Wszystko to było dziwne, ale nie nostalgiczne. Jak książka znanego autora, ale już z całkiem innego cyklu. Nie było w tym wspomnień, raczej coś nowego i nieznanego. Ameryka polubił smak tej dziwnej tajemnicy, którą był Anglia i która powoli odkrywała się przed jego oczyma. Spodobało mu się to i zachciał więcej, ale nie mówił tego na głos. Nadal spokojnie i leniwie popalał papierosa, strzepując od czasu do czasu resztki popiołu. - Hę? – odparł elokwentnie na początek słów Anglii. Zamrugał, zmarszczył brwi, a potem parsknął lekko czymś, co zwiastowało powoli zbliżający się śmiech. – Och, więc chcesz to usłyszeć? Dobrze… - Zrobił krótką przerwę, znowu trochę strzepnął, trochę pociągnął, odetchnął i… - Było szaro, zrzędliwie, deszczowo, mokro, bardziej mokro… - Zrobił pauzę, by zaczerpnąć oddech. A potem się roześmiał. - Kameralnie, ciekawie, urokliwie – nawet, ale tylko miejscami, nadal mokro, ale mimo wszystko ciekawie było patrzeć, jak umiesz się bawić z prostymi ludźmi a nie tylko nadętymi bubkami. Twoje akcenty są coraz okropniejsze z każdym nowym hrabstwem, ale ja sam w New Jersey muszę mówić ko-szmar-nie i, hm, powinieneś częściej śpiewać.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 11, 2016 10:21 am | |
| Anglia nie był zdumiony niczym, co mówił Ameryka. Stał z niewzruszoną miną, dopóki nie usłyszał tego śmiechu, który zawsze zwracał uwagę ludzi w ogół. Każdy chciał wiedzieć, z czego można śmiać się tak otwarcie i szczerze, pełnią swojego serca i bez żadnej krępacji. Spojrzał na Amerykę z ukosa. Jeśli coś już mogło go zaskoczyć, to fakt, że Stany zdołał wydobyć z siebie aż tyle komplementów za jednym razem. No i może jego ostatnia uwaga. Śpiewać? Zignorował tę uwagę, choć jakaś jego część czuła się, jakby dostała niespodziewany prezent. Nie mógł spodziewać się takich słów od Ameryki; wprawdzie, do niedawna, nie mógł się spodziewać od niego jakiegokolwiek miłego gestu, który nie byłby potem wypomniany albo związany jakoś z interesami. To wszystko zabrzmiało w jego uszach obiecująco. Upewniło go w przekonaniu, a to z kolei wprawiło go w jeszcze większy spokój, w pewnego rodzaju emocjonalne uśpienie, które nachodziło go zwykle przed podjęciem jakiejś koszmarnej decyzji. Wysłać żołnierzy na cywilów. Zbombardować miasto. Sprzeciwić się rozkazom. Spacyfikować bunt. — Musiałbyś tutaj pomieszkać przez jakiś czas, żeby zrozumieć moich ludzi – zauważył mimochodem. Właściwie to chciał zasugerować Ameryce, że dalej wcale go tak naprawdę nie zna, a że to, co widział, nie było wszystkim. Choć przejeżdżając przez wyspy wciąż natykali się na wioski, miasteczka i miasta, na tysiące świadectw przeszłości, to tak naprawdę Anglia nie uważał, by pokazał Ameryce cokolwiek naprawdę znaczącego, poza tym, że historia piętrzyła się w nim, rozciągała w każdą stronę, wypełniała po brzegi niewielki teren. Wydawało się, że jest jej tak dużo, że często przeszkadza przyszłości w nadejściu: wąskie ulice nie były przystosowane do powszechności samochodów, zabytkowe kamienice przeszkadzały w budowie nowych bloków. Anglia był mniejszy od Ameryki ale miał w sobie znacznie więcej, niż on na paru największych stanach. Obrócił papieros między palcami i uśmiechnął się pod nosem. Obu ich otoczyła tytoniowa mgiełka, przez co musieli z boku wyglądać dość osobliwie. Nie przypominali do końca ani młodych biznesmenów ani pracowników urzędu, a tylko oni palili ile mogli i kiedy mogli. Z boku Ameryka sprawiał wrażenie najwyżej parę lat młodszego. Był wyższy o cal i szerszy w barkach, ale nie wydawał się aż taki, gdy się śmiał. Czasem gdzieś w jego wyglądzie pojawiała się jakaś ukryta drapieżność, siła. Anglia miał wrażenie, że widzi je w nim zawsze. — Powinienem? Uśmiechnął się leciutko pod nosem. W tym samym momencie halę odlotów wypełnił płynący z głośników kobiecy głos o idealnym brytyjskim akcencie. Pasażerowie lotu do Nowego Jorku byli proszeni o stawienie się przy bramce numer dwa. Coś gdzieś w głębi Anglii drgnęło leciutko. Odsunął się od ściany i popatrzył Ameryce w oczy. — Na twojej ziemi wróci do ciebie wiele rzeczy. Spróbuj zapamiętać, jak czujesz się teraz, bo nie wszystkie będą prawdziwe. Przestąpił trzy kroki, które dzieliły go od Ameryki, położył mu rękę na karku, a później przyciągnął go w swoją stronę i pocałował. Krótko, pojedynczo, w sam środek warg. Ameryka pachniał goździkami, tytoniem i angielskim deszczem, wargi miał ciepłe, a oczy naprawdę intensywnie błękitne. A Anglia odsunął się do niego, uśmiechając się blado po nosem tak, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Patrząc w twarz Ameryki jeszcze raz poczuł ukłucie wątpliwości, które zignorował. Było już za późno. Zawsze wszystko planował, więc nie mógł być zaskoczony własnym działaniem. — Nie daj się im zwariować tam na miejscu, Ameryko – powiedział. – Bezpiecznej podróży. Spokojnie odetchnął jeszcze raz tytoniem, ale później opuścił dłoń z papierosem w ręce. Zrzucił papierosa na posadzkę i ugasił go czubkiem buta. Z rozbawieniem pomyślał, że przełomy w relacjach zawsze muszą zdarzyć się w najdziwniejszych miejscach – ale nigdy w tych odpowiednich. Potem odwrócił się na pięcie i, nie czekając na reakcję Stanów, skierował się do wyjścia. | |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 11, 2016 2:37 pm | |
| - Powinieneś – Ameryka skinął głową, skupiając swoją uwagę wyłącznie na Arthurze. Jak zwykle w takich momentach zatracał poczucie rzeczywistości, a jego otoczenie rozmazywało się na skraju świadomości. Nie widział ludzi – tylko rozmazane sylwetki o ich kształtach. Słyszał zjednoczony szum, a nie pojedyncze słowa rozmów. Widział barwne plamy a nie krajobraz angielskich łąk, który pokryty całunem szarości jak zawsze wydawał się nudny i nijaki. A w rzeczywistości krył w sobie więcej, niż Alfred się spodziewał. Z tego sennego, leniwego letargu wyrwał go kobiecy głos, dobiegający z megafonów. Alfred, w pewnym sensie oczekując go, zarejestrował go jak z oddali i skinął powoli głową Arthurowi. - Czas już na mnie – powiedział krótko, jakby to zamykało cały ten rozdział, jaki przeżyli razem ostatnimi dniami. Ameryka uśmiechnął się lekko i zgasił papierosa. Wyrzucił niedopałek do kosza i przeciągnął się jak zadowolony kot, słuchając Arthura i jego mocnego, brytyjskiego akcentu. Posh british wrócił na swoje miejsce, a Ameryka lubił sobie czasami wyobrażać, że Anglia wymyślił go tylko i wyłącznie z jego powodu. To była urocza wizja. „Daj spokój, Anglio. Zapamiętam.”, miał już w głowie tą odpowiedź. Właśnie otwierał usta. A potem wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Co zaskoczyło go, a przez to – jak podstępny atak, sprawiło, że w ogóle nie miał czasu się bronić. Czy raczej w tym wypadku – odpowiedzieć lub przejąć inicjatywę, jak przystało na prawdziwego bohatera. A miał ochotę. Szczerą, czystą ochotę. Bo choć sam nie myślał o tym do tej pory i było w tym coś… Coś, czego nie do końca pojmował. To naraz całość wydała mu się naturalna. Właściwa. Tak właśnie kończyły się filmy. Scena pocałunku i zapowiedź długiego, szczęśliwego życia. Może to ostatnie nie do końca w wypadku krajów, ale teraz? Czemu nie. Ameryka po prostu zrozumiał, że chciał tego już od tych kilku dni, choć nie przyszło mu to do głowy. A może nie myślał o tym, zacietrzewiony w postrzeganiu Anglii jako relikt dawnych czasu. Trwałego w swej pozie z poprzednich wieków, niezmiennego, traktującego go jak swoją byłą kolonię i nic więcej. Nic innego, ani nic nowego. Pewnie dlatego stał jak słup soli i pozwolił się przyciągnąć. Ich wargi musnęły się, a Ameryka nie bez zaskoczenia odkrył, że podoba mu się to. Jakby Anglia po raz kolejny pokazał niesubordynację, rodzaj buntu. Coś nowego. Ameryka jednak pozostał w tym wszystkim bierny przez zaskoczenie, które jawnie odmalowało się na jego twarzy i w jego oczach. Gdzieś zniknęła cała ta niedbałość i pobłażliwość, która zazwyczaj przebijała się przez jego pozę. Anglia mówił kolejne słowa, ale do Ameryki ledwie docierały. Jego trybiki poruszały się powoli, ze zgrzytem, nadal zastygłe w zaskoczeniu, które powoli mijało, cofało się, jak fala chwilowego, gwałtownego przypływu. Alfred odetchnął. A potem Ameryka wystrzelił jak z procy, by w kilku krokach znaleźć się znowu za Arthurem, by złapać go mocno i zdecydowanie za ramię i obrócić, może mało finezyjnie, w swoją stronę. I tu gdzieś kończył się jego pierwotny plan. Ameryka spojrzał na twarz Anglii. - Boże, jesteś kretynem – stwierdził jakże elokwentnie i pochylił się, pozwalając sobie teraz samemu przez się i z pełną świadomością pocałować Anglię. Równie krótko i ulotnie, jakby nadal niepewny tego wszystkiego, co właśnie zaszło. (Ameryka niepewny? Nie, raczej to oszołomienie nadal szumiało mu w uszach.) Arthur miał szorstkie wargi, smakował nikotyną i whisky. A może brandy? Ameryka nie był tak dobry w rozróżnianiu.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 11, 2016 3:57 pm | |
| Do Ameryki zawsze musiało należeć ostatnie słowo, więc Anglia wliczył w swój plan moment, w którym poczuł nagłe potężne szarpnięcie. Przez pół sekundy dzielącej go od odwrócenia się nie był pewny wyrazu twarzy, jaki zobaczy. Czy to będzie wściekłość, czy obrzydzenie i szok, czy jakiś rodzaj głodu - i nagle już wiedział. Stany był zaskoczony, nie do końca rozumiał, ale chciał tego, co mógł wziąć i jeszcze więcej. Zawsze coś więcej. Do tego stopnia, że nie kontrolował do końca swojej olbrzymiej siły i zarówno uścisk na ramieniu Anglii jak i pocałunek przez krótką chwilę wydawały się miażdżąco bolesne, ot, zaznaczenie swojego terytorium, szybka ofensywa, typowo amerykańska potrzeba dominacji. Ale przez cały ten czas Anglia czuł, że może to wszystko kontrolować. W tym momencie to on był na wygranej pozycji, to on użył elementu zaskoczenia i był bardziej świadomy napięcia, jakie istniało między nimi, niż Ameryka mógł podejrzewać. Ale myśl o wykorzystaniu sytuacji uleciała z jego głowy. Patrząc prosto w jego oczy, Anglia przez dwie sekundy okazał więcej uczuć niż przez ostatnie sto lat. Opanował się szybko i odsunął o krok. Znów wyglądał tak nieskazitelnie jak tylko mógł, z wyjątkiem tego, że na jego policzkach pojawił się cień rumieńców, a na swoich ustach wciąż czuł Amerykę. W odruchu uśmiechnął się i przesunął językiem po dolnej wardze, jakby zlizując jego smak. Wyprostował się, chłodny i jednocześnie zadowolony. Jeszcze nie widział, co dokładnie zmieni tym ruchem, ale coś musiało się wydarzyć w przeciwieństwie do pierwszego razu, gdy się pocałowali. Wtedy to Ameryka wyszedł z inicjatywą, wojna się skończyła, oni obaj byli w jakimś stopniu pijani i nigdy potem drugi raz nie wspomnieli. Ale teraz pocałowali się na hali odlotów, otoczeni ludźmi, którzy równie dobrze mogliby próbować zgłosić ich policji. W końcu złamali właśnie prawo. I to dwa razy pod rząd. Anglia odsunął się o krok i tym razem spojrzał na Amerykę dłużej. Kiedy komunikat o odlocie został powtórzony w bardziej naglącym tonie, on zastanawiał się, czy mógłby powiedzieć teraz coś z tak wielu rzeczy, które chciał powiedzieć na przestrzeni dekad. Powstrzymał się przed tym. Odsłonił już karty, które trzymał ukryte przez tak długi czas. Teraz najlepiej będzie poczekać i zobaczyć, co z tego wyniknie. — Czasem mam wrażenie, że wiem o tobie wszystko, a ty o mnie nic – zauważył. – Pomyśl o tym, gdy będziesz w samolocie, chłopcze. Skinął Ameryce głową, a później znów się odwrócił i tym razem odszedł – bez spoglądania za siebie ani pożegnania.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 11, 2016 9:09 pm | |
| Świat się zmieniał. To nic nowego, myślał Ameryka, poprawiając krawat przed szerokim i wysokim lustrem w nowojorskim apartamencie. Brylantyną ułożył włosy łącznie z samotnym kosmykiem, który za jakąś godzinę i tak pewnie znacznie znowu niesfornie odstawać. Dopieścił mankiety, spinając je złotymi spinkami. Wyprostował i tak idealnie kanciaste poły marynarki. Spojrzał w dół na wypastowane do połysku skórzane buty. Odetchnął i uśmiechnął się do swojego odbicia. To nie odpowiedziało mu niczym, ponad wyraz głębokiego spokoju i pustego spojrzenia jasnych oczu. Ameryka zauważył, że otaczają je czarne obwódki. Potarł odruchowo oczy, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że i tak nie zatuszuje cieni, które podkreślały kości policzkowe. Nie spał? Wydawało mu się, że spał ostatnio aż za dobrze. Więc dlaczego? Potarł gładki policzek, zmrużył oczy i pokręcił głową, jakby chciał strząsnąć z siebie tę dziwną niepewność. Poprawił okulary i cofnął się. Odbicie zrobiło to samo. Znowu spróbował się uśmiechnąć, ale gest ten pozostał bez odzewu. Jego odbicie pozostawało ponure i sztywne. Dał za wygraną, przemierzając sterylny korytarz mieszkania, którego nie odwiedzał już… Od roku? W powietrzu, mimo regularnego sprzątania czuć było ten ociężały zaduch opuszczonego miejsca, mieszający się z mocnym zapachem środków czyszczących, które wygnały resztki woni charakterystycznych dla zamieszkania. Zapachu drinków, jakie pił właściciel. Marki papierosów, jaką palił. Wszystko to nie istniało, jakby apartament wcale nie należał do Ameryki. Ostatnio miał zdecydowanie zbyt wiele na głowie. Alfred przeszedł na wąski korytarz, prowadzący w stronę windy. Nacisnął guzik i stanął sztywno. Już po chwili zaczął kołysać się na piętach, by potem przejść parę kroków w tę i nazad. Palcami odnalazł spięte, gładkie mankiety i zaczął dotykać je, szukając w nich nawet najmniejszego mankamentu. Powieka drgała mu lekko. Drzwi windy rozsunęły się z charakterystycznym dźwiękiem cichego dzwoneczka. Wkroczył do środka i oparł się o jedną z metalowych ścianek. Ameryka potarł skronie i przyłożył dłoń to czoła. Na zewnątrz, w przeszklonej części recepcji drogiego apartamentowca poczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się dookoła. Młoda kobieta z małym shi-tzu na rękach rozmawiała z niewysokim, krępym mężczyzna o siwych skroniach. W jednym ze skórzanych foteli przy recepcyjnej wnęce siedział ubrany w prążkowany garnitur mężczyzna na oko czterdziestoletni, przeglądający dzisiejszego Timesa. Alfred drgnął. Jego spojrzenie przesunęło się na pulchną recepcjonistkę, obsługującą mężczyznę w czarnej fedorze, który rzucił nerwowe spojrzenie w bok, najwyraźniej niecierpliwiąc się z jakiegoś powodu. Ameryka przyjrzał mu się odrobinę dłużej, po czym przesunął wzrokiem dalej, nie napotykając już nikogo. Musiało mu się zdawać. Wyszedł na zewnątrz. Przy wejściu czekał już na niego elegancki bentley. Ameryka uniósł brwi. Angielski samochód, cóż za ironia, pomyślał. Wysoki, tyczkowaty szofer usłużnie otworzył mu drzwi. Wsiadając, Ameryka złapał spojrzeniem sylwetkę popalającego nerwowo papierosa młodego mężczyzny w startym garniturze. Coś w jego pociągłej twarzy nie spodobało się Alfredowi. Czerwony, pomyślał, siadając na skórzanym fotelu. Dłonie, które oparł na kolanach zacisnęły mocno palce na szorstkim materiale spodni. Odetchnął cicho. Na lotnisko zajechali trochę przed czasem. Pogoda była idealna, niebo krystalicznie czyste i jak zawsze w Nowym Jorku nie czuć było wiatru. Biały, kolisty gmach lotniska La Guardii przywitał w środku Amerykę duchotą, potęgowaną mężczyznami w garniturach i kobietami w garsonkach, które obcasami wybijały rytm szybkiego, wielkomiejskiego życia. Lotnisko to było mniejsze od znacznie nowszego Idlewild, jednak to tutaj przekierowywano loty biznesowe. I najwyraźniej ktoś uznał, że formalna wizyta Anglii będzie właśnie takim lotem. Ameryka odetchnął i stanął przy hali przylotów. Przepuścili go (oczywiście) dalej aż pod samo miejsce, do którego dostawali się pasażerowie zaraz po wyjściu z samolotu. Tam dopiero Alfred odprężył się, ale tylko nieznacznie. Jego spojrzenie nadal czujnie biegało na boki, jakby spodziewał się… Kogo, właściwie? A może czego? Póki co tylko Anglii. Anglia. Właśnie. Ameryka zadarł głowę jak czujny, warujący pies, widząc znajomy samolot kołujący na pasie lotniska. Z początku mały punkt rozrósł się do kolosalnych rozmiarów, aż wreszcie maszyna zatrzymała się przy terminalu. Ameryka czekał.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Nie Wrz 11, 2016 10:28 pm | |
| Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po postawieniu stopy na amerykańskiej ziemi, było spojrzenie w chorobliwie błękitne niebo. Od rozgrzanego asfaltu biło gorąco, słońce grzało, skóra pod garniturem piekła. Nic w górze ani na dole się nie poruszało. Żadnej chmury, żadnego ptaka, żadnego wiatru. Tylko po skroni Anglii spłynęła kropelka potu. Później z małego prywatnego samolotu zaczęła wychodzić załoga i dotychczasowi towarzysze podróży Anglii: rodzina brytyjskiego ambasadora, dwóch polityków wysłanych do przedyskutowania pewnych inwestycji i młodzi pracownicy nowojorskiej ambasady. Razem nie stanowili żadnej konkretnej delegacji. Nikt też na nich nie czekał. Minęła chwila bezwietrznego bezruchu. Przestrzeń wypełniły rozmowy, a żona ambasadora, sympatyczna kobieta, wciąż piękna pomimo zmarszczek, zagadała do niego z pytaniem, czy pojedzie razem z nimi od razu. Ona jako jedyna ze wszystkich pasażerów wiedziała, z kim leciała. — Raczej nie dzisiaj – odparł, rozglądając się po płycie lotniska. W końcu jego wzrok padł na bielony, zaskakująco zgrabny budynek. – Ktoś na mnie czeka. Anglia korzystał z towarzystwa jej i jej dwóch córek jeszcze przez kilkanaście minut. Razem kierowali się do sali przylotów i załatwiali niezbędne formalności. Zastanawiał się przy tym, czy nie przesadził, odmawiając jej propozycji transportu. Mógłby odwiedzić ambasadę, przenocować tam noc albo dwie, a dopiero później postawić na prywatne spotkanie z Ameryką. Z drugiej strony, to byłoby chyba marnowanie czasu. Chciał go spotkać jak najszybciej. Pożegnał się więc z rodziną ambasadora i z dwójką młodych asystentów i nagle został na hali przylotów sam. Od razu jednak dostrzegł gdzieś na drugim końcu gali błysk złotej czupryny. Nie przyglądał się jej zbyt długo. Równie dobrze Ameryka mógł pofatygować się w jego kierunku. Postawił na podłodze swoją walizkę, rozluźnił sztywno stojący kołnierzyk, a później ściągnął okulary przeciwsłoneczne. Skórę, jeszcze po weekendzie spędzonym w Egipcie, miał opaloną na bliżej niezidentyfikowany odcień, dzięki któremu wyglądał na podróżnika, którego o cal ominęły oparzenia. Dopiero po chwili podniósł wzrok i zobaczył, że Ameryka zbliżył się na wystarczającą odległość. Był sam, to było pierwsze niewielkie zaskoczenie Anglii. Pojutrze mieli faktycznie ważne spotkanie z politykami: rozmowy na poziomie oficjalnym. Wyglądało jednak na to, że do tego momentu żaden z rządów nie zamierzał robić wokół nich większego zamieszania. Anglia nie odczuł z tego powodu rozczarowania, ale, niespodziewanie, przeszło go ukłucie niepokoju. Kiedy ostatni raz widział Amerykę, była wczesna wiosna. Teraz kończył się czerwiec, cholerny początek lipca zbliżał się wielkimi nagłymi migrenami Anglii, a Ameryka wydawał się odrobinę inny, niż wtedy, gdy żegnali się w tamten irracjonalny, deszczowy dzień. Może parę miesięcy bez żadnej rozmowy dały mu do myślenia na temat tamtych dwóch incydentów. To wciąż było niejasne. Anglia postanowił jednak odezwać się pierwszy tak, by udaremnić Ameryce to, cokolwiek ten chciał zrobić. — Szukałeś mnie? – zapytał oficjalnym tonem. – Moje nazwisko to Kirkland. Jesteś może moim szoferem...? – zawiesił głos, jakby oczekiwał od Ameryki, że ten się przedstawi.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 12, 2016 12:30 am | |
| Formalność Anglii zaskoczyła Amerykę odrobinę. W pierwszej chwili nie odebrał tego jak żart, a w drugiej – nadal nie miał pewności czy może być nim ta dziwna poza, jaką przybrał Anglia. Jakby ostatnim razem nic się nie stało. Inna sprawa, że publicznie Ameryka nie chciałby się afiszować z pocałunkami. Nie tutaj, w kraju, w którym za podobną miłość groziła lobotomia. Cień przemknął przez jego twarz, ale nie dał po sobie poznać nawet skrzywieniem, że coś w takim przywitaniu nie trafiło w jego gusta. Wzmianka o szoferze brzmiała na czystą, angielską złośliwość. Znajomą i całkiem naturalną – nie powinien się dziwić. A jednak Ameryka zawahał się przed odpowiedzią. Zdążył też rzucić dziwne, przeciągłe spojrzenie za swoje plecy. Poza nimi w po terminalu kręciły się tylko pojedyncze, nie rzucające się w oczy osoby. Ale właśnie takie nie rzucanie się w oczy było najgorsze. Ameryka poruszył się niecierpliwie, postanowił jednak podjąć grę. Zmierzył Anglię nieodgadnionym spojrzeniem. - Szofer czeka w samochodzie przed drzwiami… Panie Kirkland. – Ameryka rozejrzał się dookoła. – Jest pan sam? Przez chwilę myślałem, że może tylko zajmuje się pan bagażem osoby, z którą mam się tu spotkać. Ameryka zadarł głowę do góry i zmrużył oczy, przyglądając się Anglii. Nadal próbował zrozumieć czy Anglia się z nim droczy, czy chodzi o coś innego. Brakowało mu czegoś w zębach, ale nie chciał palić już tu i teraz. Musiał poczekać jeszcze chwilę, choć ręka świerzbiła i z trudem powstrzymywał ją od sięgnięcia do kieszeni. Chciał się też napić. Kawy – najlepiej, choć przecież był pobudzony. Krawat go dusił, ale nie wypadało go rozluźniać. Impuls bólu zapukał w tył jego głowy, ale Ameryka zignorował go. Anglia wydawał się dziwnie pewny siebie. A może mu się zdaje? Czy coś ostatnio zaszło…? Nie miał nawet czasu by sprawdzić. Gdzie był dwa dni temu? Ach, tak. Austin. A wcześniej? San Francisco. Seattle. Miesiąc temu przeglądał raporty z Kuby i… Zaraz. O czym myślał? Uciekło mu to, do czego zmierzał. Papieros, tak. Zdecydowanie. - Pozwoli pan za mną? Pokażę panu apartament, który wynajęliśmy na czas pańskiej wizyty.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 12, 2016 10:14 am | |
| Spostrzeżenie pierwsze: obiekt nie wykazuje poczucia humoru. Wniosek: Ameryka będzie dziś raczej drażliwy. To się zdarzało. Anglia zaobserwował, że poczucie humoru Ameryki jest trochę jak morski cykl. Zdarzały się przypływy i odpływy, momenty, gdy był kompletnie, irytująco, rozbrajająco niepoważny i takie, gdy każdy żart i niewłaściwy uśmiech traktował jak osobistą obrazę. Doskonałe wyważenie pomiędzy pasmem suchego piasku a wody zdarzało się, w opinii Anglii, raczej rzadko. Nie było chyba jednak tak źle, bo Stany, po chwili zirytowanego milczenia, podjął wyzwanie. Anglia zareagował na to uśmieszkiem, którego nawet nie próbował ukryć. Jeśli Ameryka naprawdę myślał, że teraz będą rzucali się sobie w ramiona i, że staną się czymś na kształt pary, to będzie miał okropny humor, gdy zrozumie swoją sytuację. Anglia nie zamierzał ostentacyjnie łamać prawa w drugim kraju z rzędu. Zabawa w wolność skończyła się trzy miesiące temu. — Cóż, na razie jestem tylko ja. W związku z tym zajmuję się moimi bagażami, chyba, że zechciałbyś mi pomóc. – Była to nie tyle okrężna prośba, co przypuszczenie, że szeregowy pracownik powinien wykonać swoją pracę i ponosić ważniejszym od siebie walizkę. Anglia był szczerze ciekaw, czy Ameryka to zrobi, czy jednak gra w uprzejmość okaże się dla niego za ciężka do przetrawienia. Jakaś część, chyba nazywała się "sumieniem", choć Anglia mógł się mylić, zastanowiła się, czy nie traktuje Ameryki zbyt szorstko. Nie widzieli się przez jakiś czas, a Alfred miał przecież tą swoją własną, romantyczną wizję świata. Ale nie. Czymkolwiek był ten cichutki głosik, nie wkładał entuzjazmu w przeforsowanie swoich racji. Przecież nie było powiedziane, że później, gdy będą razem, Anglia nie będzie dla niego milszy. Może nawet okaże trochę z tej dziwnej radości, która wypełniła go na widok Ameryki – i na możliwość podrażnienia się z nim. — Oczywiście. Podoba mi się twój ton, chłopcze. – Naprawdę lubił być nazywany "panem". I naprawdę miał nadzieję, że Ameryka jeszcze chwilę poudaje uległego, kulturalnego chłopca. Sam się w końcu wkręcił w tę rolę, ale wyglądał też na dziwnie rozkojarzonego, jakby już teraz gra przychodziła mu z trudem. — Więc prowadź. | |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 12, 2016 3:23 pm | |
| Ameryka zmrużył oczy, ale nie wyraził na głos swojej opinii o tak oschłym przywitaniu. Jeśli miał jeszcze w sobie jakieś resztki romantycznego jestestwa, które czasami dało się porwać ckliwym zachodom słońca, romantycznym zakątkom długiego wybrzeża czy miłosnym filmom wprost z Hollywoodu, to teraz umarło i już zaczęło rozkładać się w jego niedostępnych jasnych oczach. Irytacja ledwie odbiła się w drgnięciu kącika jego ust. Palce zacisnął w pięści, nie wiedząc co z nimi zrobić. I nadal chciał papierosa. Bardzo. Ale dopóki ciągnęli tę farsę, raczej nie było szans na to, by cokolwiek z tym zrobić. Kwestia bagażu była pierwszą poważną próbą. Nie dlatego, że dla Ameryki taki ciężar cokolwiek znaczył, ale dlatego, że Anglia ewidentnie korzystał w tej ich gierce ze swojego „niby” statusu. Ameryce się to nie spodobało, bo… Cóż. Jego ego doszło do głosu. A złość sprawiła, że zacisnął mocniej dłonie. Nienawidził tego tonu Anglii, tego patrzenia się z góry. Przypomniał sobie, że to pewnie tylko gra, ale nie umiał podejść do tego tak spokojnie. Przypomniał sobie ZSRR. On też miał zwyczaj patrzeć na niego z góry. Oni wszyscy mieli, bo nie był tak stary jak oni. Zazdrościli mu, Ameryka to wiedział, ale nienawidził tego uczucia. Teraz przełknął je z trudem. Zadarł głowę. „Chłopcze” było kroplą, która przelała czarę goryczy, trzęsąc nim od środka. W ludzkich postaciach Anglia nie wyglądał nawet o wiele starzej. Dwa, trzy lata. - Pan wybaczy, ale chyba zaszło nieporozumienie – powiedział spokojnie, mierząc Anglię wzrokiem. – Z tego co widzę pan również jest w moim wieku, więc czy czekamy na kogoś jeszcze? – zasugerował cierpko. Nie zamierzał odgrywać w tym duecie kogoś pięć klas niżej. Bo był kimś znacznie, znacznie wyższym. Zmrużył oczy. Anglia jak zawsze igrał z ogniem. Mrugnął. Coś, niby dreszcz przebiegło mu po plecach. Spojrzał za plecy Anglii. Jakaś kobieta przez chwilę wydawała się patrzeć na nich. Dopiero po krótkiej chwili Ameryka zrozumiał, że wypatruje kogoś za jego plecami, gdy zaczęła machać w jego stronę. Dłoń miała odzianą w białą rękawiczkę, na jej łokciu kołysała się torebka, ale on nie umiał przez chwilę nie patrzeć, na krótkie pukle jasnych włosów. Nie była Amerykanką, zrozumiał w odruchu. Wrócił spojrzeniem do Anglii. - Jeżeli nie… Powinniśmy już iść – dokończył oschle, odwracając się na pięcie. | |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 12, 2016 4:56 pm | |
| Co za wielki zły... misiek. — Z tego co ja widzę, ktoś powinien cię nauczyć, gdzie jest twoje miejsce – skrzywił się. – Zadawanie pytań nie leży w interesie pracowników. – Ale noszenie walizek już tak, mówił jego wzrok. Anglia miał pewien szczególny talent. Coś w jego twarzy sprawiało, że miał bogatą mimikę, którą z łatwością okazywał przynajmniej pięćdziesiąt odcieni sarkazmu. Potrafił patrzeć na człowieka tak, jakby ten nie nadawał się do niczego innego poza niesieniem mu walizki i trzymania ust zamkniętych. Uśmiechnął się ironicznie, ale dopadło go wrażenie, że Ameryka przestał doceniać jego starannie wyeksponowaną mimikę Brytyjczyka, który zadziera nos wyżej niż ma uszy. I tak było. Stany utkwił spojrzenie gdzieś poza jego plecami. Mimo ciekawości Anglia nie odwrócił się, bo bezczelne gapienie się na ludzi było poniżej jego godności. Subtelne gapienie się – to coś innego. Chwilowo udał więc, że niczego nie zauważył. Utkwił wzrok w twarzy Ameryki, a później w jego karku. Pokręcił do siebie głową, słysząc ten ton, który z siłą fali uderzeniowej po wybuchu bomby próbował zmieść z powierzchni ziemi wszystko, co otaczało Amerykę. Ależ on był wściekły. I to bez żadnego prawdziwego powodu. — Och, Alfred – westchnął cicho Anglia, ruszając się z miejsca. Uśmiechnął się do siebie z rozbawieniem, potrząsnął głową i już bez dalszych komentarzy poszedł za Ameryką. W pewnym momencie odwrócił się jeszcze na halę odlotów i przesunął szybkim spojrzeniem po zebranych tam ludziach. Nie było tam niczego wyjątkowego, nikt się nie wyróżniał. Zamyślił się. Po wyjściu z terminala znowu chuchnęła w nich duszność. Niebo nie zmieniło się ani o jotę, a okolica była pusta. Anglia zupełnie nie czuł, że jest znowu w Nowym Jorku. — Wiesz, to całkiem pocieszne, że nie potrafisz udawać posłuszeństwa nawet przez pięć minut. Tak bardzo w amerykańskim stylu. Który samochód jest twój?
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 12, 2016 5:53 pm | |
| - W takim razie jest nas dwóch – odparł krótko Ameryka. W jego opinii Anglia też się zapominał. Przesadzał. Choć może to on…? Ta myśl ledwie błysnęła w świadomości Ameryki. Nie poświęcił jej więcej myśli niż to konieczne, szybko odpływając rozważaniami w stronę kogoś, kogo zdawało mu się, że widzi. Kobieta miała jasną cerę, pociągłą twarz i nieco zbyt małe oczy. Nie była ładna. Przeciętna? Może, ale dla wybrednych podpadała nawet pod kategorię „brzydka”. Ameryka wiedział tylko, że nie pochodzi z jego kraju, ale poza tym mogła być kimkolwiek. Nawet Rosjanką. Nigdy nie mógł mieć pewności. Drgnął. Przypomniał sobie o obecności Arthura i odpowiedział coś szorstko, odwracając się do niego plecami. Chciał jak najszybciej stąd wyjść. Miał już dość, był zmęczony i potrzebował papierosa. Póki co Arthur nie ułatwiał mu żadnej z tych rzeczy, więc Ameryka uznał, że czas przyspieszyć wszystko. Nie czuł się winny. Nie odwrócił się do Anglii, dopóki nie wyszli na zewnątrz, przed biały budynek. Dopiero tam Ameryka potarł skronie. Powieki miał ciężkie, umysł otępiały i coś uciskało mu nos u nasady. Zignorował to wszystko. Ciśnienie ostatnio było niskie, więc może odczuwał to, co zapewne każdy bardziej wrażliwy na pogodę człowiek. A on wraz z nimi. - Lubisz mnie tak traktować nawet gdy nie udajemy, może to dlatego nieszczególnie przepadam za tą grą – mruknął Alfred, wyciągając wymiętą paczkę papierosów. – Zapalisz? Ja muszę – wyjaśnił sucho. – Samochód poczeka. To ten czarny… Bentley. Tam na końcu po prawej stronie. – Wskazał go niedbale ręką. Wyciągnął papierosa i podsunął paczkę Anglii pod nos. Po chwili stał już kopcąc siwym dymem. Jego myśli znowu rozpierzchły się w kilka różnych stron, a Ameryka – choć stał w miejscu, nie dostrzegał, że jedna stopa drga mu nerwowo. Odetchnął i pociągnął. Nikotynowy posmak osiadł mu na wargach, języku i podniebieniu. Załaskotał w nosie. - Nie wiem. Myślę. Sądziłem, że zatrzymamy się u mnie, ale cholera. Pewnie są tam podsłuchy. Mam ochotę zerwać wszystkie ściany. Już nawet nie wiem, kto mnie słucha… Ostatnio. – Uśmiechnął się krzywo. Bardziej do siebie niż do Arthura. Głośno myślał. - Moi czy ten sukinsyn. Jakby to miało znaczenie, hm… Czerwony skurwiel może przynajmniej jeszcze byłby zazdrosny. – Spojrzał przelotnie na Anglię jakby go nie widział. – Jeśli pojedziemy gdzie indziej pewnie zrobią awanturę. Wyślą kogoś… Sprzątaczkę, recepcjonistę, parę z sąsiedniego pokoju. – Prychnął. – Słyszałeś o Rosenbergach? Zabili ich. Jakby to coś zmieniało.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 12, 2016 8:53 pm | |
| Anglia chętnie przyjął papierosa. Zauważył przy tym, że dłoń Ameryki drgnęła leciutko, jakby niecierpliwie, gdy ten podsuwał mu zapalniczkę. Lista jego nerwowych tików rosła jak liczba ludzi po trzydziestce zawiedzionych życiem, a poza tym prawie nie przypominał siebie z ich ostatniego spotkania. Znów wyglądał, jakby miał za moment skrytykować angielską samowolę w czymkolwiek. — Bentley. To dobrze. Na końcówkach papierosów zajarzyły się pomarańczowe iskierki. Zanim Anglia zdążył choćby odłożyć walizkę, Ameryka już zaciągnął się po raz pierwszy i już wydychał dym. Może to tylko Nowy Jork, zastanowił się Anglia. W Nowym Jorku wszystko trzeba było robić szybciej, intensywniej, częściej. Sam nieraz czuł się tutaj jak człowiek na przedzie kolejki do ubikacji, gwałtownie pośpieszany przez każdego... A co dopiero Ameryka? Ameryka zdradzał objawy nerwicy. Paranoi. Rozpychała go energia i, Bóg jeden wie, co jeszcze. Krótko mówiąc, był w znacznie gorszym stanie, niż Anglia się spodziewał. — Chrapiesz? – zapytał jakby bez związku. – Bo jeśli faktycznie masz tyle podsłuchów, to chyba powinieneś zacząć chrapać. Rozdrażnisz ich. Obrócił papierosa między swoimi długimi palcami, a później przysunął go sobie do ust. Posmakował go, zaciągając się powoli i przez chwilę nie wypuszczając z płuc dymu. Smak goździków zasłonił na sekundę niespokojne myśli. Zmarszczył brwi. O co Ivan miałby być zazdrosny? A, zresztą, nie, Anglia nie chciał znać szczegółów toku myślowego Ameryki. Milczał więc, pozwalając mu wylewać z siebie słowa i szybko dochodząc do wniosku, że Stany od dawna chciał to komuś powiedzieć. Ale nie miał komu i dlatego tak zirytował się na lotnisku. Bo coś nie poszło po jego myśli, coś się przeciągnęło, a on nie mógł już wytrzymać samemu. Potrzebował kogoś. — Teraz posłuchaj mnie – zaczął spokojnie po chwili namysłu. – Na początek postawię ci drinka. Albo dwa drinki. Opowiesz mi, cokolwiek chcesz. Potem zrobię ci długie ciekawe kazanie na temat tego, że mówisz bez sensu. Pójdziemy na spacer po Central Parku, a następnie możemy nocować choćby i w twoim samochodzie. Cokolwiek będziesz chciał. Co na to powiesz? | |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Pon Wrz 12, 2016 11:09 pm | |
| Djarumy. Ameryka palił je ostatnio nałogowo. Zabawne, że papierosy, które kupował też mają brytyjską metkę. Jak omen. Znak. Wpływ? Nie chciał angielskich wpływów, wyrzucił je wraz z herbatą do morza. Teraz to on dyktował warunki, tym chciał być. Prawda? Nie prawda? Szczegół. Kto by się tym przejmował. Raczej nie on. Pociągnął. Odetchnął. Siwy dym. Następnym razem kupi smakowe. Z ciekawości. Nigdy nie palił fajek, ale kubańskie cygara – tak. Trochę za nimi tęsknił. Były ciężkie, otumaniające i miały posmak pieniędzy oraz trzciny cukrowej. Lubił jego. Były symbolem klasy, pieniędzy i władzy. A Ameryka tym właśnie był jako hegemon. Nie, nie był hegemonem, dopóki Związek Radziecki nadal się liczył. A liczył się… Cholera. Niestety. Anglia. Znowu o nim zapomniał. Zerknął na niego i zaczął mówić. Papierosa ubywało, pierścień żaru powoli skradał się nieubłaganie w stronę dłoni Ameryki. Na czysty chodnik opadał szary pył. Bentley też był brytyjski. - Nie. Nie wiem. Musiałbym przesłuchać stenogramy z własnego podsłuchu, a to mogło by być dla niektórych niezręczne – stwierdził. Powinien się uśmiechnąć. To żart. Kąciki jego ust drgnęły, ale zrezygnował. Wyszło mu coś krzywego i gorzkiego. Zbyt był zdenerwowany, by uśmiechać się szczerze i szeroko. Chyba rozbolałaby go od tego szczęka. Czasami… Zamrugał. Co? Ach, tak. - Mogę spróbować. To zawsze jakaś myśl. Rozważałem już nieprzyzwoicie głośne odgłosy podczas seksu, ale jeszcze któryś z nich by się do tego… Ach, wybacz. Jeśli Hoover mnie teraz podsłuchuje, pewnie będzie zły jak osa. Zrozumie aluzje. Strzepał pył. Kolejna warstwa, rozwiany przez wiatr poniósł się na pobliski wąski pas trawnika. - Drinki? – Zmrużył oczy. Spojrzał na Anglię. – Chcesz mnie upić? – spytał. Najlepszy sposób na wyciągnięcie informacji. - Tak szybko? – uśmiechnął się krzywo. – Nie poznaję cię. Zwłaszcza po tym małym przedstawieniu. – Parsknął, pokręcił głową, zgasił niedopałek o skraj kosza. Wyrzucił. – Będę musiał uważać, żeby nie zasnąć. Na twoich kazaniach… Ale to dobry pomysł. Central Park… Dawno tam nie byłem, wiesz? Mam ochotę wsiąść w samolot i polecieć gdzieś, zaszaleć, rozerwać się. Ale będą siedzieć nam na ogonie. Jak zawsze. Zwłaszcza ostatnio. Może to dobrze, że skazali ich na krzesło elektryczne. Powinni cierpieć. Zdradzili mnie. – Skrzywił się. Splunął. – Nie, wybacz. Nie wypada. Mimo wszystko… Pewnie rozumiesz. – Zerknął na Anglię. Miał rozbiegany wzrok, który uciekał na boki. Papieros nie pomógł, ale kiedy ostatnio pomagał? (Rano wypił trzy kawy. Za dużo, zdecydowanie za dużo.) - Samochód pewnie też ma podsłuch. Nie, skoro już mają nas słuchać, to w wygodzie.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Wto Wrz 13, 2016 11:01 am | |
| Ameryka znów przez chwilę nie odpowiadał. Wydawał się gubić we własnych myślach, czego Anglia nie komentował do tej pory i nie zamierzał skomentować tego teraz. Dalej udawał, że niczego nie widzi, świadomy tego, że najpierw potrzebuje większej ilości informacji, żeby zrozumieć, na ile z Ameryką nie dzieje się dobrze. Czy to jest tylko chwilowa fala paranoi po sprawie z Rosenbergami, czy początek czegoś gorszego. Kiedy to zrozumie, będzie mógł mu pomóc, ale w tej chwili nie mógł jeszcze niczego. — Szczerze mówiąc, nie musisz – Anglia zawiesił głos. – Wiem, że nie chrapiesz, chyba, że nieskorzystanie się ułożysz. Stali w pełnym świetle, otoczeni przekwitającym popołudniem i wolną, dołującą przestrzenią. Anglię grzało w kark, jego garnitur wydawał mu się przesiąknięty słońcem do ostatniej nitki. Pomimo poczuł, że robi mu się zimniej na samą myśl, co teraz może dziać się w głowie Ameryki. Nigdy wcześniej świat nie wyglądał w taki sposób, więc nawet on nie potrafił przewidzieć, co się wydarzy. A to przecież nie tak, że nie miał swoich szpiegów wszędzie tam, gdzie mogli się przydać. To nie tak, że nigdy nie spotykał się ze Związkiem Radzieckim. Wiedział dużo i właśnie dlatego rozumiał, że powinien się bać. I, przede wszystkim, zacząć działać. Odetchnął dymem. "Chciałem cię ostrzec" pomyślał. "Karty nie kłamią." Ameryka wydawał się nie zauważać, ani tego, że najbliższe zacienione miejsce znajdowało się pod dachem lotniska, zbyt daleko, by opłacało się tam wracać. Chyba wolał stać na otwartej przestrzeni. — Ach – zmarszczył leciutko brwi i przez parę sekund niczego nie mówił. Zastanowił się, z kim Ameryka mógłby głośno uprawiać seks, a jego myśli luźno popłynęły w kierunku, czy i z kiedy Ameryka uprawiał seks. Przypuszczalnie tak. A może nie. Anglia przygryzł z rozdrażnieniem końcówkę papierosa. — Mam jakieś dziwne przeczucie, że Hoover nas teraz nie podsłuchuje. Rozejrzał się po wyludnionym parkingu. Ameryka zdecydowanie potrzebował głosu rozsądku w swoim życiu. — Shake? Mleczne koktajle? Coca cola? Co tylko uznasz za bezpieczne, Ameryko. Po prostu tutaj jest cholernie duszno, więc chciałbym przenieść się gdzieś, gdzie nie będziemy smażyć się jak na asfaltowej pustyni. Znów spojrzał na niego z ukosa, ale kiedy złapał jego spojrzenie, uśmiechnął się pod nosem. — A co, myślałeś, że rzucę się tam tobie w ramiona? – zapytał z rozbawieniem. Będą musieli sprawdzić, jak teraz potoczą się sprawy między nimi. W teorii pocałunkiem Anglia zmienił wszystkie zasady ich gry, zburzył fundamenty, na których stały ich dotychczasowe relacje. W książkach musiałby to być początek nowego rozdziału, w filmach wielki przełom w relacjach. Nawet w krótkich życiach ludzi to musiałoby oznaczać jakieś natychmiastowe. Ale Anglia nie wiedział do końca, co wydarzy się pomiędzy nim a Ameryką. Czy byli teraz czymś innym, niż rok temu? Co się zmieni? Czy Stany w ogóle zrozumiał, co oznaczał tamten pocałunek? Nawet w tej chwili trudno było powiedzieć, co czują do siebie nawzajem: szczególnie Anglia nie okazywał po sobie tego, co ludzie brali zwykle za symptomy zakochania. To nie było takie proste jak się wydawało. — Wsiadłeś w samolot i uciekłeś z kraju trzy miesiące temu. Czasem trzeba wziąć odpowiedzialność w swoje ręce. – Zastanawiał się przez chwilę, co odpowiedzieć na kolejny niepokój Ameryki. Wzruszył ramionami. – I co inni mogą nam zrobić, Ameryko? Odpowiedź była: całkiem wiele, ale Anglia miał nadzieję, że odniesie się raczej do ego Ameryki, niż do jego rozsądku. Ktoś z nich musiał brzmieć na całkiem pewnego siebie. I znów wrócili do Rosenbergów. Papieros stawał się tak krótki, że Anglia poczuł na palcach żar. — Rozumiem – odpowiedział szczerze. – I dobrze się stało. W interesach nie ma miejsca na zemstę. Chodź już, Ameryko. Porozmawiamy w jakimś rozsądnym miejscu. A jutro mogę wynająć nam nowy samochód. Szczerze mówiąc Anglia nie był przekonany, czy własny rząd podsłuchiwał Amerykę w aż takim stopniu, ale wiedział, że dla Stanów nie ma tak naprawdę znaczenia, jak jest naprawdę. Dlatego nie zamierzał niczego kwestionować. Nie po to tu był.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Wto Wrz 13, 2016 1:41 pm | |
| Ameryka spojrzał w dal. Na rysujące się szarym pociągnięciem pędzla miasto, skrzące w słońcu tysiącami dużych okien. Jego dłoń mimowolnie uniosła się do ust, zanim nie przypomniał sobie, że nie ma już papierosa. Zwalczył chęć wyciągnięcia kolejnego. Przy Arthurze nie mógł być aż tak nieostrożny. Czy może po prostu nie wypadało? Zastanowił się, nie znajdując odpowiedzi. Spojrzał na Anglię. - Wiesz? – powtórzył. Zabrzmiało jak pytanie. „Skąd?”, przemknęło mu przez myśl, choć była to idiotyczna myśl. Anglia miał dość okazji, by się przekonać. Zwłaszcza wtedy, gdy Ameryka bez pytania spał w jego domu przez parę dni. Mimo to palce jego dłoni drgnęły niespokojnie. - Może. A może nie. Z nim nigdy nie wiadomo – stwierdził oschle Ameryka. – On nie mówi. Po prostu pewnego dnia przyjdzie i zagrozi ci tym, co ma na taśmach. Widziałem jak szantażowa prezydenta tym, co nagrał na podsłuchu u jego żony. Nie oszczędzi nikogo. – Parsknął. – Ale jeśli chce posłuchać, może powiedzieć od razu… - Ameryka spojrzał w bok, jakby spodziewał się spotkać Hoovera tuż przy swoim ramieniu. - Chodźmy – zadecydował i ruszył do przodu, po rozgrzanym od słońca betonowym parkingu. Garnitur przykleił mu się do ciała, to samo zrobiła koszula i sztywny, wykrochmalony kołnierzyk, który nieprzyjemnym, zimnym potem lepił się do karku Alfreda. Ameryka nie umiał wytrzymać w jednym miejscu. Rzucił nerwowe spojrzenie w bok. Przesunął palcami po włosach. Przeczesał kosmyki. Zerknął ostro na Anglię. - Co? – spytał. W pierwszej chwili nie zrozumiał. Zapomniał już, że rozmawiali o alkoholu. O drinkach. Spotkanie. Tak, tak. Przecież wiedział. Pokręcił głowa. - Nie, możemy się napić. Nie o to mi chodziło… - urwał. A może o to? Skąd miał wiedzieć, co sądzić. Anglia był w końcu krajem i często mu o tym przypominał. Nawet teraz. Jakby nic między nimi nie zaszło. Więc czemu miał uważać, że… - Ale cola brzmi dobrze. Nie chcę być długo w jednym miejscu. Nie lubię tego. Ostatnio. Ostatnio tego nie lubił. Parsknął. - Nie. Niczego od ciebie nie oczekiwałem – przyznał. Skłamał. Mówił prawdę? Sam nie był pewien, czego się spodziewał i oczekiwał. Czego chciał. Jego myśli gnały jak szalone, może już w chwili, w której zobaczył twarz Arthura, zrozumiał, że nic z tego nie będzie. – Jesteśmy… Wiadomo kim. Nie. Niczego nie oczekiwałem. Zatrzymał się nagle, na środku betonu. Mógł przecież przywołać szofera, ale nie chciał. W tej chwili zawahał się, czy chce w ogóle wsiąść do tego samochodu. Zerknął na Anglię. (Pojechałby taksówką, ale skąd miałby wiedzieć, kto siedzi za kierownicą?) - Teraz bym nie uciekał. Zmienił miejsca. Ameryka jest duża, Anglio. Bardzo duża. – Zrobił krótką pauzę. – I ja nigdy nie uciekam. – Zmrużył oczy. – Pokazałem, że nie można mnie kontrolować. To nie ucieczka. Kącik jego ust drgnął w wyrazie zirytowania, podobnie jak powieka – sugerująca także wypłukany magnez. - Też może mieć pluskwy. Teraz nic nie jest bezpieczne i wolne. I nic już nie będzie. Takich czasów dożyliśmy – prychnął cynicznie. – Ale dobrze, udajmy, że jest inaczej. To dobra myśl. Poudawać. Pobawić się. Tak. Choć, to już niedaleko… - Obrócił się i ruszył ze zdwojoną siłą. Sprężyście, szybko, nerwowo.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Wto Wrz 13, 2016 3:15 pm | |
|
Anglia zmarszczył brwi. — Naprawdę mnie o to pytasz? – Odpowiedź była poniżej jego godności. Miał jakieś sto odrębnych możliwości, by zaobserwować nawyki senne Ameryki. Pokręcił do siebie głową i w końcu doszło do niego, że powinien już dawno wyrzucić papierosa. W okolicy nie było śmietnika, więc bezceremonialnie wyrzucił niedopałek na ziemię. Zaczął przypuszczać, że Ameryka nie tylko nie do końca wie, co mówi, ale też nie jest w stanie skupić się na tym, gdzie jest, z kim i po co. Kiedy ostatni raz widział go takiego? Czy kiedykolwiek? Na próbę przez jakiś czas nie mówił niczego, tylko słuchał długiego ciągu myślowego Ameryki. Teraz przez myśl przeszło mu coś innego: że gdyby chciał, to mógłby uśmiechnąć się z złośliwie i zapytać, czy Ameryka dalej sądzi, że odpowiedzialność za losy świata jest łatwą pracę. Przyjemnością. Nie powiedział tego, bo właściwie wcale nie miał ochoty na szydzenie z tego głupiego chłopaka. Uświadomienie mu, że Anglia wielokrotnie próbował ostrzec go dokładnie przed czymś takim, nie miało już teraz sensu. Nawet nie czułby z tego satysfakcji. Więc Anglia potraktował sugestywnym milczeniem słowa Ameryki, a sam Ameryka zdawał się tym zbytnio nie przejmować. Mówił dla samej zasady. Ruszył przed siebie gwałtownie i gdyby Anglia chciał, to mógłby zostać w miejscu i pozwolić mu tak iść i mamrotać do siebie dalej. Podniósł jednak walizkę i ruszył za Stanami, dorównując mu kroku po paru sekundach. Wtedy znów poczuł ukłucie irytacji, rozdrażnienia. Odezwał się pierwszy raz od chwili: — Nie wiedziałem, że Ameryka aż tak łatwo rezygnuje – rzucił w przestrzeń. Zwyczajnie, z dozą wyuczonej obojętności. Obojętność zawsze zwracała uwagę Ameryki. Drażniła go, natychmiastowo prowokowała jego potrzebę zwracania na siebie uwagi. A Anglia chciał, by Stany przestał skupiać się na swoich chaotycznych myślach i zwrócił swoją uwagę na jedną rzecz. Najlepiej na siebie. W końcu dlatego tutaj przyleciał. I nie zamierzał tolerować faktu, że Ameryka tak łatwo odpuszczał choćby próbę zrozumienia – tak, jakby ich znajomość nic nie znaczyła. A przecież specjalne relacje istniały i do obowiązku Anglii należało dbać, żeby nie przestały istnieć. Nie w takim momencie. Ani kiedykolwiek indziej. — Oczywiście, że ty nigdy nie uciekasz – zgodził się bez wyczuwalnej ironii. Znów wysłuchał ponurych rozmyślań, ale tym razem nie zamierzał milczeć. — To twoje czasy. Ty je tu sprowadziłeś i musisz sobie z nimi poradzić. Ameryka znów przyśpieszył kroku tak, że nadążanie za nim przestało być wygodne. Poza tym mówił szybciej, bardziej nerwowo, coraz bardziej bez sensu. Coś w sercu Anglii drgnęło. Irytacja, niepokój. Ile czasu zajęło Ameryce stracenie kontroli nad tym, co robi i mówi? — Ameryko. – Po raz pierwszy zabrzmiał naprawdę stanowczo. Podniósł głos, używając tonu, którym przywoływał ludzi do porządku. Zatrzymał się w miejscu i poczekał, aż Stany to zauważy. Wtedy obrzucił go długim spojrzeniem, poruszył się i przeszedł trzy kroki w jego stronę. — Pamiętasz, jak kazałem nie dać ci się im zwariować?
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Wto Wrz 13, 2016 6:21 pm | |
| - Pytam? – powtórzył Ameryka, przystając na chwilę. Zapytał? O co? Ach. Tak. Jego myśli już poszły dalej, a on, siłą szarpnięty wstecz, potrzebował kilku sekund, by zrozumieć, do czego nawiązuje Anglia. - Oczywiście, że nie. To odruch. – Machnął niedbale ręką. Trochę niecierpliwie. Nie było sprawy, to nic takiego. Dlaczego jeszcze o tym mówili? Ruszył dalej. Nie pomyślał, by sprawdzić czy Anglia idzie wraz z nim. Nie zwrócił też uwagi na milczenie drugiego kraju. Jego spojrzenie skupiło się na czymś na horyzoncie, po czym przesunęło się po jednym z samochodów bez większego znaczenia. Zastanowił się o pluskwie w samochodzie. Potem pomyślał o szoferze. Nie zwrócił wcześniej uwagi na jego twarz. Zapewne powinien. Co dalej? Drgnął. Przez chwilę miał wrażenie, że o czymś zapomniał, ale strząsnął je z siebie. Nie. Przecież wszystko sprawdzał dokładnie. Pięć? Sześć razy? Ostatnio nabrał takiego nawyku. Zarejestrował obecność Arthura kątem oczu. - Rezygnuję? – Znowu nie zrozumiał. Za wolno, pomyślał z irytacją. Wszystko działo się za wolno. Zerknął na Arthura, jakby doszukując się w tym jego winy. Ameryka poczuł się dziwnie zmęczony, senny, ociężały. Ostatnio sypiał raczej krótko i ciężko. Dostał tabletki, ale ich nie łykał. Nienawidził poczucia zależności od… czegoś. Czegokolwiek. A tak właśnie czułby się używając takich tabletek. Mimo to był też zły, obojętność Arthura nie była tym, czego się spodziewał, nawet jeśli zamierzał ją zaakceptować. Poczuł się oszukany. W pewien sposób. Nie oczekiwał wiele, ale co, jeśli Arthur znowu go nie szanował? Hm. Czy może raczej – jak zawsze go nie szanował. Ta cała gra. To „chłopcze” mimo jego wieku. Ameryka szukał ujścia dla szarpiących nim od środka emocji, a Arthur zdawał się kompletnie nie przejmować. I zachowywał się jak dupek. - Nie rezygnuję i nie uciekam – parsknął. Może nawet z cieniem warknięcia, mrużąc ostrzegawczo oczy. Jego dłoń znowu drgnęła, odruchowo sięgając do ukrytej w kieszeni spodni paczki papierosów, powstrzymał się jednak z trudem i odetchnął. Musiał zapalić. Ale nie tutaj. Zaraz. Nie od razu. Niech Anglia sobie nie myśli. Tak? Nie? Wdech, wydech. Pomyślał o tych zdjęciach na oficjalnym spotkaniu. Przywódcy Wielkiej Brytanii, przywódcy ZSRR. Gdzieś tam Anglia i Rosja. Nie, nie chciał o tym myśleć. Zalała go nowa fala zdenerwowania. - Radzę sobie, Anglio. Oczywiście, że sobie z nimi radzę. – Ameryka zatrzymał się gwałtownie i odwrócił się na pięcie w stronę Arthura. Rozłożył ręce. – Ale czego ode mnie oczekujesz? Podsłuchy są wszędzie. Przecież wiem. Widziałem, słyszałem. Udawanie, że ich nie ma to poddanie się, a próba znalezienia miejsca bez nich – ucieczka. Wydaje ci się to takie proste? Myślisz, że nie wiem, że twoi ludzie też są w to wmieszani. Jak wszyscy. Czasami sam nie wiem, kto mnie akurat podsłuchuje. Jego ludzie, moi ludzie, może twoi… Jakby to miało znaczenie. – Skrzywił się i splunął. Poprawił okulary. Odetchnął. - Nie zwariowałem i nie zwariuję. To wszystko wina jego. To on mnie śledzi, podsłuchuje, to on próbuje nadepnąć mi na pięty. Gdybym pozbył się jego… - Ameryka odetchnął ciężko.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Wto Wrz 13, 2016 7:48 pm | |
| — Naprawdę nie? – zapytał niewinnie. Patrzył na kark Ameryki i na te jego cudownie blond włosy, które musiały być teraz rozgrzane. Anglia przez sekundę chciał ich dotknąć, przesunąć palcami wzdłuż lśniących kosmyków i przekonać się, czy są tak gęste jak mu się wydają – a później szarpnąć nimi, żeby sprawdzić, czy są mocne. I jak Ameryka zareaguje na odrobinę przemocy. "Udowodnij mi". Między wierszami rzucił to wyzwanie. Ameryka nie potrzebował wiele, by jego olbrzymie ego wzniosło się dumnie i obruszyło, a tego w tym momencie chciał Anglia. Rozdrażnić go i skupić jego myśli na jednym temacie. Dlatego subtelnie z niego zaszydził, przywołał go imieniem, popatrzył mu w oczy stanowczo, ale z typowym dla siebie samozadowoleniem. Wiedział, że to kolejna rzecz, która zawsze drażni Amerykę i tylko gdzieś w głębi głowy dręczyła go pojedyncza myśl, ulotna, ale drażniąca, jak swędzące miejsce na nosie. Odrzucał ją od siebie, wiedząc, co powinien zrobić. Zadbać o to, by Ameryka nie chciał z niego zrezygnować, zanim będzie zbyt późno, by go do czegokolwiek przekonywać. Musiał skończyć to, co zaczął trzy miesiące temu. "Żałosne posunięcie." — Wierzę ci – powiedział nagle. – Ale oczekuję od ciebie, że będziesz lepiej to znosił. Zrobił jeszcze parę kroków w stronę Ameryki i szedł, aż stanął na wyciągnięcie ręki. Ani przez moment nie spuszczał z niego wzroku. — Nie – stwierdził ciszej, ale z pełnym przekonaniem. – Ja nie mam z tym nic wspólnego, Ameryko. Nie mieszaj mnie w tą całą sprawę z szpiegowaniem twoich spraw. Tak jakbym chciał czytać raporty o tym, z kim uprawiasz ten swój głośny seks – uśmiechnął się kwaśno. Nieważne, czy to była prawda, czy nie, przekonał siebie w myślach. Naprawdę nie wiedział, ilu szpiegów mają w Stanach Zjednoczonych. Być może byli jacyś, o których mu nie powiedziano, ale był przekonany, że nie mogą działać w złej wierze. Stany były jego sojusznikami. Największą siatkę rozplatał nad Związkiem Radzieckim, nie nad Ameryką. — Zresztą brzmi na to, że twoje mieszkania są wystarczająco zatłoczone szpiegami – dodał. Wewnętrznie niemal rozbawiło go, to co Ameryka powiedział o sobie. Nie jest szalony, ale to wina Rosji, który go prześladuje i podsłuchuje. Och, tak, to w ogóle nie brzmiało szalenie. Jednak to wciąż było tylko prawie rozbawienie. Bo to, co działo się z Ameryką, było po prostu... nieprawidłowe. Odetchnął i zrobił jeszcze pół kroku. Wkroczył w jego strefę poufną, popatrzył mu z bliska w twarz. Za jego plecami błyszczał w słońcu szereg samochodów, słońce dokładnie oświetlało jego opaloną, ale zmęczoną twarz. Podkreślało wyraźniej cienie pod oczami. — Nie dawaj im satysfakcji z tego, że dajesz się zastraszyć. Skup się na czymś innym, Ameryko. | |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Wto Wrz 13, 2016 10:09 pm | |
| Ameryka spojrzał na Anglię, mrużąc oczy. W jego błękicie zajaśniała niecierpliwość. Drobne drgnięcie powieki zdradziło kołaczące się nerwy. Nie musiał jednak być spokojny, by zrozumieć aluzję zawartą w słowach Anglii. Zwłaszcza, że ten nawet nie próbował jej ukryć. Alfred prychnął i obrócił głowę. Czemu droczyli się na środku rozgrzanej, szarej płyty. To nie miało sensu. Oni nie mieli czasu. Na pewno byli spóźnieni, a świat nie czekał. Właśnie teraz setka rzeczy mogła dziać się w Rosji, kolejne protesty mogły narastać na Kubie. Korea mogła wpadać w ręce czerwonych. Chiny mogły grozić, a… Wdech, wydech. Ameryka wrócił spojrzeniem do Anglii, choć w głowie słyszał tykanie mentalnego zegara. To kpiące spojrzenie przyciągnęło go jak ćmę do światła. Ameryka tak bardzo go nienawidził, nawet teraz wreszcie opadła (na zaledwie krótką chwilę) maska spokoju. Ameryka skrzywił się i złapał Anglię za przód eleganckiej, idealnie wyprasowanej mimo długiej podróży koszuli. Odetchnął mu w twarz. Co chciał zrobić? Przecież nie pocałować. Nie mógł. Nie tu. Nie teraz. Bolała go głowa, pulsowała obezwładniającym bólem w skroniach. - Co? – Z jego myśli wyrwał go głos Anglii. Patrzyli na siebie. Anglia spokojnie, chłodno i kpiąco, a Ameryka z narastającym rozdrażnieniem. – Radzę sobie z tym! Świetnie sobie radzę! – Odetchnął, zgrzytnął zębami. Odepchnął od siebie Anglię i odwrócił się. Stracił nad sobą panowanie. Źle. Niedobrze. Czy już to mieli nagrane? Jak wiele osób ich słyszało. Kiedy Rosja (na następnym spotkaniu) rzuci niby w żartach aluzję do tego zdarzenia? Alfred nie wątpił, że tak się stanie, dlatego potarł skronie. - Wszyscy mają. Możemy przez chwilę nie udawać, że jest inaczej. Ty wiesz, ja wiem. To normalne, tak? Myślisz, że nie wiem… - urwał. Odsunął się. „Myślisz, że nie wiem, co Francis mówi swojemu prezydentowi na dobranoc?” Nie powiedział tego na głos, spojrzał za to w oczy Arthura. „Że nie wiem, do której w nocy Ludwig siedzi nad papierami. Jak czasami sam daje upust emocjom, rozdarty na dwie części?” „Że nie słyszę dalekiego odgłosu skrobania po papierze, gdy Kiku nadal staromodnie odręcznie pisze listy.” Ameryka cofnął się do tyłu. To nie była jego wina. Musiał być o krok dalej, bo inni wykorzystają jego słabość. - Tak. – Uśmiechnął się krzywo. – Chyba musimy przespać się gdzie indziej. U mnie może być ciasno. Znowu spojrzał na Arthura. Mniej szaleńczo, niż jeszcze chwilę temu. - Nie jestem… - zaczął. Urwał. Parsknął. – Och, nie jestem zastraszony. Po prostu nie chcę dać mu cholernej satysfakcji. Ale masz rację, nie ma… Nie ma co o tym myśleć. O nich… Napijmy się.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Wrz 14, 2016 10:07 am | |
| Anglia uważał, że to pomoże. Jakoś musi pomóc, gdy Ameryka nim szarpnie, albo dotknie, albo zostawi parę zmarszczek na jego białej koszuli. Kiedy spojrzą sobie w oczy z wyzwaniem i czymkolwiek, co Stany będzie chciał zobaczyć w jego twarzy. Połączy go to z prawdziwym światem, gdzie ludzi można dotknąć, a oderwie od tej dziwnej rzeczywistości, w którym niewidzialni wrogowie kryją się w każdej ścianie, szafie, w pluskwach przyczepionych do samochodów. Anglia niczego nie powiedział, nauczony tego, że cisza i wyraz twarzy mogą przekazać znacznie więcej niż słowa. Posłał Ameryce uśmiech, tajemniczy, subtelny, jeden z tych, w których widzi się zupełnie różne rzeczy w zależności od własnego samopoczucia. Oprócz tego nie zareagował na odepchnięcie. Postanowił sprawiać wrażenie kogoś, kto nawet nie zauważył, że jego przestrzeń osobista została naruszona. Potem dał Ameryce parę sekund na zebranie myśli. Znów widział tylko tył jego głowy, szerokie ramiona. — Dlaczego masz na sobie garnitur? – zapytał nagle. Ameryce zupełnie nie pasował taki ubiór, zwłaszcza w upalny dzień. Nie miał powodu, by ubierać się tak oficjalnie, szczególnie, że wolał luźniejsze i wygodniejsze ubrania, a mógł równie dobrze przyjechać w kolorowym podkoszulku i jeansach z szerokimi nogawkami. Zamiast tego wybrał koszulę i krawat. — W ogóle nie musimy sobie kłamać – przypomniał ostrzejszym tonem. Już ostatnim razem to forsował, otwarcie powtarzając Ameryce prawdy, do których nie przyznałby się przed nikim, komu nie ufał. Podszedł bliżej, wyrównując materiał koszuli i prychnął pod nosem, ponieważ, cóż, był okropnym kłamcą. Ale musiał to robić. Potrzebował zaufania Ameryki, choć wiedział, że zawsze będzie kłamać przed Ameryką, jeśli to będzie właściwe posunięcie. Tak jak to robił w sprawie Iranu i tak jak to... Cholera, nie warto było o tym myśleć w takim momencie. Zerknął na niego. — ...że miał ciężki zawał i leży w szpitalu? – dokończył za niego. – Oczywiście, że wiesz – powiedział spokojnie. – Nie mam pewności, jakie inne rozmowy z mojego życia podsłuchiwałeś, ale wiem, Ameryko. Domyślam się. Żadne media w Wielkiej Brytanii nie podały informacji, którą uzyskały, więc cały kraj milczał o tym, że Winston Churchill przeszedł poważny wylew. Nikt poza wtajemniczonymi o tym nie wiedział, ale Anglia był pewny, że Stany wtajemniczył się sam. — Satysfakcja sprawia, że ludziom łatwiej podwijają się nogi – rzucił mimochodem. – No dobrze, ale tylko, jeśli obiecasz, że chociaż trochę skupisz się na mnie, a nie na reszcie świata.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Wrz 14, 2016 11:45 am | |
| Ameryka zacisnął palce mocniej na sztywnej koszuli, której szorstki materiał lepił mu się do palców od potu i ciepła dzisiejszego dnia. Potarł w dłoniach materiał angielskiej koszuli, jakby dając sobie czas, by podjąć decyzję – co dalej. W głowie mu szumiało. Statyczny, nieprzyjemny dźwięk rozrywał mu uszy. Wszystko wokół zdawało się wyblakłe, a ostre i barwne – tylko Arthur, na którym Alfred skupił teraz wzrok. Co chciał zrobić? Uderzyć go? Oskarżyć? Odepchnąć? Uznał to drugie za najlepsze wyjście. Dał się sprowokować i jego złość skupiła się na Anglii, ale sam przed sobą czuł cień wstydu, że akurat pozwolił sobie na to właśnie przed nim. Dlatego też, nie nauczony na błędach, rzucił Arthurowi ponure, długie spojrzenie, zanim znowu nie odwrócił się do niego plecami. Jak gdyby nigdy nic. W pierwszej chwili nie zrozumiał pytania. Wydawało mu się podchwytliwie proste. Dopiero po chwili rozważył je. Zawahał się. - To spotkanie dwóch krajów – zaczął. – Oficjalne… Będą ich obserwować, Anglia też przyleciał w garniturze, a Ameryka był krajem. Chciał się prezentować. No właśnie. Anglia zawsze tego od niego wymagał, więc czemu teraz… - Przeszkadza ci to? Że ubieram się elegancko nawet na śniadanie jak ty? – spytał z cieniem żartu, który niebezpiecznie oscylował na pograniczu z kpiną. Zrobił krótką pauzę. - Nie, nie musimy – rzucił od niechcenia. A gdy Ameryka rzucał coś od niechcenia, często chował za tym zadrę. Wiedział, że kraje będą kłamać i muszą kłamać. Nie różnili się tym od ludzi. Gdyby Ameryka chciał wierzyć, że Anglia zawsze mówi mu prawdę, byłby znowu naiwnym dzieckiem. Jak wtedy. Ale zostawił ten etap za sobą. Zbyt dużo zobaczył i poznał na własnej skórze. Skąd miał wiedzieć, gdzie jest granica zaufania i szczerości, a gdzie polityki? To nigdy nie było proste. Ameryka drgnął i spojrzał ponuro na Anglię. - Bardzo mi przykro z jego powodu. – Wybrzmiało to szczero, aż sam Ameryka się skrzywił. W rzeczywistości, zapewne cieniem siebie, która nie była krajem, naprawdę było mu przykro. Ale teraz był bardziej Ameryką niż Alfredem, a Ameryka nie czuł nic poza wyżerającą go od środka ciemną pustką. - Ty też, prawda? W taką erę weszliśmy – parsknął, wzruszając ramionami, by zamaskować, że naprawdę… Co? Poczuł się głupio? Dziwnie? Zmieszał się? Nonsens. - W takim razie czekam, aż Związek wyrżnie twarzą w betonowy chodnik – podsumował z krzywym uśmiechem. – Na tobie? Duże wymagania, Anglio, muszą być czymś podparte. Wiesz, że gdy jest się mocarstwem, wiele rzeczy zaprząta mi głowę. – Zerknął na niego. – Ale wierzę, że poradzisz sobie z utrzymaniem mojego zainteresowania. Już ci nieźle idzie.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Wrz 14, 2016 1:47 pm | |
| Od kiedy obchodzi cię, że coś jest oficjalne? chciał zapytać Anglia. Przypomniał sobie, ile razy rozkazywał Ameryce włożyć coś odpowiedniego na jakiś bal albo spotkanie i ile razy chłopak zwlekał do ostatniej minuty, a później wiercił się w ubraniu tak, jakby każdy cal materiału wbijał mu się w ciało i ograniczał jego wolność. Zdał sobie sprawę z tego, że owszem, przeszkadza mu to. — Nigdy nie będzie mi przeszkadzać, że robisz coś bardziej jak ja. To oznaka tego, że zmierzasz w dobrym kierunku – uśmiechnął się krótko. Być może to sprawi, że następnym razem Stany przyjdzie ubrany w same gwieździste bokserki i brudny podkoszulek. W jakiś sposób Anglia na to liczył. Choć, z drugiej strony, Ameryka zawsze dobrze wyglądał w dobrze skrojonym garniturze. Po tonie głosu Ameryki wywnioskował, że nie uwierzył w jego słowa. Nie było w tym niczego zaskakującego, więc Anglia nie skomentował. Rozumiał, że będzie potrzebował bardzo wiele czasu, zanim Stany będzie mógł mu zaufać. Póki co wszystko mogło zostać w takim porządku jak teraz: Anglia sądził, że Ameryka i tak nie ma wielu bliższych ludzi, którym mógłby się zwierzać. Jego pozycja w tej materii była więc wystarczająco wysoka. Popatrzył tylko na niego z jakimś śladem bliżej nieokreślonej irytacji. Zniecierpliwienia, którego nie okazał. Zdecydował się na to wszystko, bo chciał w końcu samemu zaprowadzić jakąś zmianę. Jeśli Ameryka teraz znów postanowi zamknąć się w sobie i odsunąć od wszystkich... ...to tym razem on mu na to nie pozwoli. Drgnął leciutko na wspomnienie Churchilla. — To miłe z twojej strony, ale na szczęście już czuje się lepiej – rzucił niezobowiązującą formułką, choć akurat wrażenie, że Ameryka mówił szczerze, nieco go pocieszyło. Był święcie przekonany, że Churchill jest jednym z tych ludzi, który zasłużył sobie na szacunek i uwagę personifikacji. Nie rozumiał, jak ktoś mógłby choć trochę nie szanować jego wielkości. Ale tak naprawdę nie rozmawiali teraz o tym. — Już ci mówiłem, że nie – dodał. – Jesteś moim sojusznikiem, Ameryko. Kim bym był, gdybym czuł potrzebę śledzenia każdego twojego oddechu? Odpowiem ci: psychopatą ze zbyt dużą ilością wolnego czasu. Poruszył się zniecierpliwiony. Czuł jednak, że do czegokolwiek dochodzą. Jako, że słońce wciąż wisiało wysoko, a wokół niech nie było nawet lichego cienia, miał szczerą nadzieję, że do samochodu. — Doprawdy? Nigdy nie domyśliłbym się jak to jest być mocarstwem – rzucił niewinnie. Popatrzył na Amerykę z leciutkim uśmiechem, sugerując, że teraz jest w końcu odpowiednia okazja, żeby ruszyli się z bezpiecznej, ale koszmarnej płyty betonu. — ...myślę, że poradzisz sobie ze skupieniem przez dwa dni – dodał. Na początku miał zostać w Nowym Jorku na pięć. W ten sposób poinformował Amerykę, że zmienił plany.
| |
| | | Stany Zjednoczone
Liczba postów : 102 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Wrz 14, 2016 4:45 pm | |
| - Pf – parsknął lekceważąco Ameryka, mrużąc oczy. Zerknął przeciągle na Arthura, starając się wtłoczyć w to spojrzenie wszystko to, czego nawet nie chciało mu się mówić. Niech Anglia nie myśli, że jakiekolwiek zachowanie Ameryki jest wzorowaniem się na nim. Jeśli ktoś dyktował teraz światowe trendy – był to Ameryka. Nawet Rosja w końcu się ugnie. Przynajmniej w tej dziedzinie. Już teraz ludzie na świecie pili coca colę, zajadali się hamburgerami i słuchali Elvisa. A to był zaledwie początek. Ameryka pstryknął plecami. - Z nas dwóch to w końcu ty będziesz musiał ugiąć się pod amerykańską kulturą. Myślisz, że nie widziałem jej zaczątków w Londynie? – Spytał z cieniem uśmiechu, który zatańczył mu na wargach. Jednak nadal nie potrafił uśmiechać się szeroko. Mięśnie wciąż miał spięte, a spojrzenie nadal chciało uciekać. Nadal nie panował nad nim do końca. Może nawet nie dostrzegał tej zależności. Wiedział już, że chętnie na następne spotkanie przyjdzie ubrany niedbale, wygodnie, ale modnie. Jak amerykańskie suburbia w powstających filmach. Za to Anglia… Ameryka nie mógł doczekać się dnia, gdy zrobi to samo. Już wkrótce. Ameryka nie sądził, że wygra to starcie. To pozwoliło mu na cień zadowolenia, uśmiechu, aż na moment zapomniał o wszystkim, co go gryzło. Ale tylko na moment. - Szczerze? Nie wyglądał na osobę, która tak łatwo zejdzie z tego świata. Jest na to zbyt uparty. – Ameryka skinął głową i uśmiechnął się krzywo. Ameryka parsknął. Słowa Arthura brzmiały ładnie, nawet bardzo. Ale ciężko było w nie uwierzyć. Nie teraz, nie w tych czasach. Ameryka wątpił, by chociaż jeden z liczących się krajów zrezygnował z podsłuchiwania jego. Może Anglia nie wiedział, w co Ameryka wątpił, może udawał. Alfred nie miał czasu na takie gry, machnął wymownie ręką, nie dając Anglii dalej bronić swoich racji. - Dożyliśmy czasów, gdy to nie ma znaczenia. Popatrz na Związek Radziecki oraz Trzecią Rzeszę. Też byli sojusznikami. – Uśmiechnął się cierpko. – Zresztą, to nie ma znaczenia. Nie mam ci tego za złe. To naturalne, tak. Taki okres, tak. – Pokiwał wolno głową. – Mówiłem ci już, że nawet moi właśni ludzie mnie podsłuchują. Mnie. Kraj! – Ameryka roześmiał się nagle, jakby wydało mu się to wszystko świetnym żartem. Jego śmiech zawibrował i wybrzmiał na cichym, pogrążonym w letargu parkingu. Był głośny, perlisty z nutą, która nie brzmiała poprawnie. Jak zgrzyt w pracującej maszynie, który mógł coś zwiastować – obluzowanie śrubki, przeciągnięcie taśmy. A mógł nie zwiastować nic. - Powiedziałem to dlatego, że wiesz, jak to jest. Ale wtedy były inne czasy. Byli tylko ludzie, a teraz… - Urwał. Pokręcił głową. – Nie ma sensu. Chodź. Doszli do samochodu. Ameryka otworzył drzwi i zastygł. Jego dłoń zacisnęła się na rozgrzanej klamce, chociaż ta parzyła mu palce. Zamarł. Spiął mięśnie. Reszta wesołości umknęła, podczas gdy Ameryka powoli wyprostował się i obrócił w stronę Anglii. - Co? – spytał tylko, beznamiętnie, pusto i… „Co” było najlepszym opisaniem tego, co teraz poczuł, a co praktycznie sprawiło fizyczny ból jego ciału. Ameryka nie wiedział, co myśleć o pocałunku wtedy, na lotnisku w Londynie. Czy był to kolejny pusty gest jak zaraz po wojnie, czy coś więcej. Właściwie to wierzył, że jednak… Nie rozumiał, ale poczuł się wtedy, jakby Anglia poszedł wreszcie dalej, zobaczył w nim kogoś więcej poza tamtym małym chłopcem. Ten pocałunek był jak strona zamykająca jeden rozdział i rozpoczynający drugi. Coś trzepotało w piersi Alfreda jeszcze wtedy, gdy wysiadał po tamtym niebotycznie długim (w jego odczuciu) locie. Potem zrzuciły się na niego sprawy, ale nigdy nie zapominał. Miał dużo czasu by o tym myśleć, przez te wszystkie bezsenne noce. Miłość między krajami – czysta i romantyczna nie istniała, ale gdyby tak po prostu, na przekór wszystkiemu. Ludzką częścią… Ale Anglia zachowywał się jak gdyby nic nie zaszło, prowokował, a teraz… Ameryka poczuł narastającą w nim powoli wściekłość. - Nagle zmieniłeś plany? – spytał cicho.
| |
| | | Anglia
Liczba postów : 118 Join date : 21/06/2016
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. Sro Wrz 14, 2016 6:08 pm | |
| — Dla mnie to ma znaczenie – odparł krótko. I westchnął tylko, a następnie wolną dłonią rozluźnił odrobinę swój krawat. Dziś to jemu było niewygodnie. Najchętniej usiadłby już gdzieś przy coca coli tak zmrożonej kostkami lodu, że jej picie kłułoby w zęby. Z daleka od innych ludzi i z Ameryką, którego pożegnał na lotnisku początkiem kwietnia. Lato zawsze przynosiło przesilenie. On też czuł się coraz gorzej, coraz dziwniej. W powietrzu czuć było duszność. Popatrzył na Amerykę. Nie powiedział mu jednak tego, co myślał na temat jego rządu, ale po chwili drgnął i podszedł do jego samochodu. Wtedy nagle przypomniał sobie, jak wiele razy Ameryka mu powtarzał, że nie jest już mocarstwem, nie nadaje się do niczego, że jest biedną, małą wyspą. Złość narosła w nim w zaskakującym tempie i może dlatego poinformował Amerykę takim a nie innym sposobem o zmianie swoich planów. Zadziałało, uznał zaraz potem. Oparł się ramieniem o samochód, nie spuszczając wzroku z profilu Ameryki. — Tak. Sam rozumiesz, dlaczego muszę szybko wrócić na wyspy. – W pierwszej chwili nie zamierzał się tłumaczyć, ale ukłucie rozdrażnienia opadało w nim prawie tak szybko jak się pojawiło. Ameryka wyglądał po prostu... cóż, wyglądał, jakby to go obeszło. I emocje Anglii splątały się na ten widok tak, że nie był już do końca pewny, jak ma się zachować. Imperium nie tłumaczyło się przed nikim. Ale Wielka Brytania miała jeden kraj, przed którym powinna. — I... – Pauza. Bóg i moje prawo, ta myśl pojawiła się w jego głowie wyraźna, paląca i sarkastyczna. Tylko Bóg bywał ponad nim, nic i nikt innego nie powinno się liczyć. Nawet nie Ameryka. Więc dlaczego musiał chcieć się wytłumaczyć? Anglia przesunął palcami po rozgrzanej masce Bentley'a. — Okazało się, że moja obecność przyda się na Bliskim Wschodzie. I w Sudanie. A to tylko w następnym tygodniu. Więc lepiej, żebym wcześniej zasugerował ci, żebyś wyczerpał z tych dwóch dni, co tylko możesz. Uśmiechnął się kolejnym wyzywającym uśmiechem. — ...chyba, że pan wielkie mocarstwo jest zbyt rozkojarzony swoją potęgą na takie rzeczy.
| |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. | |
| |
| | | | Londyn, pierwsza połowa lat 50tych. | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|